Z ławy obrońcy i kibica (9). Przypadek Alfreda Liskowa

Ze znacznym opóźnieniem przeczytałem artykuł Pana doktora Hieronima Kroczyńskiego zamieszczony w „Gazecie Kołobrzeskiej” nr 26 z 1 lipca 2011 r. opisujący przypadek Alfreda Liskowa. Dowiadujemy się z niego, że bohater artykułu kołobrzeżanin zamieszkały przy dzisiejszej ulicy Portowej w wieku 31 lat trafił z armią hitlerowską nad rzekę Prut. W nocy z 21 na 22 czerwca 1940 roku tuż przed atakiem niemieckim na Rosję sowiecką, Liskow przedostał się do wojsk radzieckich i opowiedział o mającym nastąpić za kilka godzin najeździe. Został uznany za prowokatora i rozstrzelano by go niechybnie, jak czterech innych żołnierzy wermachtu, gdyby nie fakt, że istotnie zaczęła się wojna. Liskowa przewieziono do Moskwy, gdzie uczestniczył w akcji propagandowej i namawiał żołnierzy niemieckich do dezercji. Po dwóch miesiącach słuch o Alfredzie Liskowa zaginął i do dzisiaj nieznane są jego dalsze losy. Pan dr Kroczyński pisze, że przyczyną takiego zachowania były względy ideologiczne, bowiem Liskow był członkiem Komunistycznej Partii Niemiec, ale ideologię znał jedynie z książek.

Niewątpliwie przypadek Alfreda Liskowa jest ciekawy z punktu widzenia badaczy propagandy wojennej. Natomiast Pan dr Kroczyński napisał, że z perspektywy 70 lat postrzegany jest on jako postać tragiczna. Niestety z tak sformułowanego zdania nie można wywnioskować, kto tak uważa i czy autor podziela ten pogląd.

Dla mnie Alfred Liskow nie jest postacią tragiczną, a jest typowym przykładem głupka, który nie miał zdolności samodzielnego myślenia i dał się ogłupić zbrodniczej ideologii komunistycznej. Nie jest bowiem możliwe, aby stek oczywistych bzdur, jakim jest komunizm, mógł zafascynować kogokolwiek kto kieruje się zasadami zwykłego trzeźwego rozumowania. Co niektórzy nasi pożal się boże „intelektualiści”, którzy zachłystnęli się komunizmem na swoje usprawiedliwienie używają poetycznej metafory o „użądleniu heglowskim”. Pewna moja znajoma, prosta kobieta, opowiadając o swoim mężu komuniście powiedziała krótko: „durny był i co tu gadać”. Przypadek Alfreda Liskow jest typowym przykładem stosunku komunistów do swojego kraju oraz do Związku Sowieckiego. O komunistach niemieckich i o działaniach Polskiej Partii Komunistycznej z okresu międzywojennego wiadomo, że były to agendy sowietów, a członkowie wykonywali zadania wywiadowcze i dywersyjne na rzecz mocodawców z Moskwy. Dla niepodległego bytu II Rzeczypospolitej komuniści stanowili największe zagrożenie. Nie przyznawali się oni do polskiego obywatelstwa twierdząc, że przynależą do ludzi radzieckich, a ich ojczyzną jest Związek Sowiecki. Komuniści negowali istnienie Polski, domagali się utworzenia z Polski kolejnej republiki radzieckiej, a ich postawy przeradzały się w konkretne działania, jakim było na przykład powstanie w 1920 roku w Białymstoku Tymczasowego Komitetu Rewolucyjnego Polski z Marchlewskim, Dzierżyńskim i Konem na czele.

Komuniści polscy tak jak i Liskow był zwykłymi zdrajcami, którzy winni być jednoznacznie potępieni. Jest całkowicie niezrozumiałe jak się to dzieje, że jego pobratymcy partyjni, jak na przykład Władysław Kniewski, komunista i zdrajca, ma do dzisiaj swoją ulicę w Kołobrzegu. Przypomnijmy, że Władysław Kniewski, urodzony w 1902 r. uczestniczył w wojnie 1920 roku i nawet był ranny. Po zdemobilizowaniu wstąpił do Związku Młodzieży Komunistycznej w Polsce stanowiącej przybudówkę Komunistycznej Partii Polski i został członkiem Komitetu Centralnego tej organizacji. W 1923 roku Kniewski został skazany na dwa lata domu poprawczego za działalność komunistyczną. Po wyjściu na wolność kontynuował działalność w tzw. centralnej bojówce, na której czele stał Władysław Hibner. Dowódcę Kniewskiego skazano na 5 lat więzienia za działalność na rzecz Rosji Sowieckiej, a następnie w drodze wymiany został wydalony do Bolszewii.
W czasie pobytu w ZSRR został przeszkolony z działalności dywersyjnej i szpiegowskiej i przerzucony na terytorium Polski pod przybranym nazwiskiem Turowicz. 17 lipca 1925 roku Kniewski i Henryk Rutkowski pod dowództwem Hibnera zamierzali zastrzelić w Warszawie działacza komunistycznego Cechnowskiego. Gdy terroryści oczekiwali na ofiarę zostali wylegitymowani. W wyniku ostrzeliwania się zabili dwóch policjantów, studenta i matkę z dzieckiem, a wielu przypadkowych przechodniów zostało rannych. Całą trójkę aresztowano, a Sąd Okręgowy w Warszawie skazał ich na karę śmierci i została ona wykonana.

PO ma tak dużą przewagę w Radzie Miasta, że nawet nie oglądając się na opozycję z prawej strony (która w tej sprawie na pewno ją poprze) może dokonać zmiany i mieszkańcy tej pięknej ulicy nie będą mieli za patrona zdrajcy i sprzedawczyka. Mam nadzieję, że nikomu nie przyjdzie do głowy, aby Kniewskiego zmieniać na Liskowa. Postać Liskowa winna znaleźć się tam, gdzie jej miejsce – na śmietniku historii. Listkowa nie usprawiedliwia nawet, że działał na szkodę hitlerowskich Niemiec, bo starał się przynieść korzyść również okrutnemu i nieludzkiemu systemowi, jakim był komunizm w wydaniu stalinowskim. Faszyzm i komunizm wywodzą się z tej samej ideologii i są to bliźniaczo pokrewne ruchy lewicowe. Swoista „rywalizacja” pod względem ofiar daje znaczną przewagę komunistą.

Tytuł artykułu „Kołobrzeski epizod nocy 21/22 czerwca 1941 roku nad Prutem” jest wyraźnie nietrafiony. Jako kołobrzeżanin od lat 43 lat nie uważam, aby żołnierze wermachtu czy SS wywodzący się z Kolbergu byli moimi ziomkami i aby ich wojenne działania stanowiły „kołobrzeskie epizody”. Należy poznawać przeszłość obojętnie jaka ona by była – czy ma wymiar szlachetny i wzniosły czy też podły i haniebny. Jednakże w każdym przypadku należy wyciągać wnioski na przyszłość.

Przypadek Alfreda Liskowa przypomina, że byli i inni kołobrzeżanie, którzy przeszli na stronę sowiecką. W książce „Kołobrzeg-twierdza „Solidarności”” (strony 246-253) opisuję sprawy operacyjne „Brylant” i „Miron” prowadzone przez esbeków Wojtala i Markiewicza, którzy ściśle współpracowali z sowieckim KGB z Bagicza. Z przedstawionych dokumentów wynika, że KGB miało na terenie Kołobrzegu sprawną siatkę agentów złożoną z mieszkańców Kołobrzegu. Rosjanie wyjechali prawie 20 lat temu, ale agenci pozostali i żyją swobodnie pośród nas. Sowieckie KGB, GRU, SMIERSZ przez 45 lat swobodnie działało na terenie Polski i tak jak w Kołobrzegu tworzyło swoje siatki agentów. Ilu z nich wykryto przez ostatnie 20 lat? Nagłośniono tylko jeden przypadek – asystenta pewnego posła, ale okazało się to blamażem naszych służb, gdyż był on zaangażowany przez jedną z nich, a wykryła rzekomego agenta inna. Nie wiemy ilu „liskowów” chodzi po kołobrzeskich trotuarach i czy możemy o nich powiedzieć, że są to postacie tragiczne. Określenie takie rodzi współczucie dla pogmatwanych losów. Czy istotnie zdrajcy i sprzedawczyki, którzy przeszli na obcy żołd zasługują na współczucie. Mam też wątpliwości, czy przestali odbierać żołd z Moskwy. Sprawa gazu łupkowego każe w to powątpiewać. Polska uzyskała szansę wyzwolenia się od zależności rosyjskich dostaw, a już rozległ się chór przeciwników.

Adwokat Edward Stępień

Napisane przez:

Zostaw komentarz

Musisz być zalogowany aby komentować.