Redaktor Mariusz Wolański: Dziś w audycji ,,Minął tydzień” panel historyczny. Wracamy wspomnieniami do 5 listopada 1982 roku, kiedy to utworzono 13 obozów internowania członków i sympatyków NSZZ ,,Solidarność”. Jednym z osadzonych opozycjonistów, wytypowanym przez Służbę Bezpieczeństwa był Sławoj Kigina, którego gościmy dziś w naszej audycji. Panie Sławoju, my rozmawialiśmy już wielokrotnie na temat tamtych wydarzeń, komentowaliśmy także z różnych punktów widzenia, i to wszystko, co mnie zawsze porusza w rozmowach między innymi właśnie z Panem i z innymi osobami, które wówczas doświadczały tamtych przykrych sytuacji, jest coś takiego, że to jest ciągle żywa pamięć.
Sławoj Kigina: Tak, jest to 40 lat, ale wydarzenia, które miały miejsce wtedy, tak głęboko się wbiły w pamięć, że ja nie jestem w stanie o nich zapomnieć. To nasze internowanie, jak nazwał sam Jaruzelski ,,internowaniem inteligentnym”, polegało również na tym, że byliśmy odizolowani zupełnie od społeczności pozaobozowej. W obozach internowania, tych internatach tak zwanych, internowani mieli możliwość skorzystania z widzeń, porad lekarskich w nieograniczonym zakresie. Myśmy tego nie mieli. Myśmy po prostu byli pod rozkazami wojskowymi. Wiadomo, jak to wygląda w wojsku. O tyle było nam trudniej. Rzeczywiście, to internowanie się Jaruzelskiemu ,,udało”. Udało mu się, bo nas zamknął na 3 miesiące w fatalnych warunkach i znęcali się wojskowi, zdemoralizowani w wielu przypadkach. 5 listopada nas zamknięto, z kolei 10 listopada zmarł Breżniew. Myśmy mieli wielką nadzieję w obozie, że może dotknie nas jakaś amnestia z tym związana. Niestety nic takiego się nie stało. Musieliśmy 3 miesiące zimą przebywać w fatalnych, tragicznych warunkach na plaży między wałami przeciwpowodziowymi Wisły.
Mariusz Wolański: Czy były takie sytuacje, że dawano Wam odczuć, czy mówiono wprost, bezpośrednio, że ta ,,służba wojskowa” jest jakby karą?
Sławoj Kigina: Oczywiście. Ja inaczej niż inni internowani oceniam. Myślę, że wielu ,,dowódców” to byli zwykli esbecy przebrani w mundury wojskowe, bo oni doskonale znali techniki znęcania się nad nami. Uważam, że żołnierze Ludowego Wojska Polskiego nie znali takich psychologicznych technik znęcania się. Myślę, że byli to ludzie jednak ze Służby Bezpieczeństwa. Jeżeli chodzi o to, czy dawano nam do zrozumienia – tak. Ja poszedłem po lekarstwa, bo miałem kłopoty z sercem, z równowagą, do mojego ,,dowódcy”, ten mnie odesłał do zastępcy dowódcy do spraw politycznych. Tam mi major Małolepszy powiedział, czy wiemy, dlaczego tu jesteśmy. Ja mówię, że nie wiem, dlaczego jestem tu i jestem zdziwiony, że jestem, bo ja niczego złego nie robiłem. On mówi: „Jesteście tu za karę. Jesteście za to, żeście narobili na wolności wiele szkód i jeszcze byście robili. Musieliśmy was zebrać, boście szykowali strajk na 10 listopada. Jesteście też za to, że Państwo Polskie musi kupować węgiel od Anglików, bo wy jako Solidarność na Śląsku zrobiliście strajk”. Więc nie było to, przynajmniej dla tych ludzi, którzy mieli jakieś kontakty z politrukami obozowymi, tajemnicą. Oni nam mówili wprost, że jesteśmy za karę.
Mariusz Wolański: Panie Sławoju, Pan i Pana koledzy byliście wtedy młodymi ludźmi. Młodymi, niedoświadczonymi, pod ogromną presją. Czy były takie momenty, że Pan miał wątpliwości, że zaczynał Pan się po prostu łamać? Czy te ich metody na Panu odnosiły skutek?
Sławoj Kigina: Nie, na szczęście nie. Oczywiście przeżywałem, przeżywaliśmy różne gorsze i lepsze dni, różne doły, jak to dzisiaj młodzież mówi, załamania. W tej traumie rzeczywiście nietrudno było zwariować. Zresztą mamy przykład, jeżeli chodzi o załamanie psychiczne i samobójczą śmierć – Andrzej Kosiewicz z Koszalina tak właśnie skończył. Wywieziono go z obozu, zawieziono do zakładu psychiatrycznego, stamtąd wrócił do Koszalina i popełnił samobójstwo, powiesił się w domu. Były bardzo trudne momenty. Ja miałem okazję być kilka razy przesłuchiwany przez służby WSW między innymi za to, że organizowałem strajk głodowy w listopadzie. Była mowa o tym, że „podpiszcie tu zobowiązanie, to was wypuścimy”. Mówiło się do nas ,,wy”. Tam nie było żaden ,,pan”, czy ,,towarzysze”. Tam się mówiło tak jak w wojsku – ,,wy”. „Wy starszy szeregowy, wy kapralu, podpiszcie nam tu zobowiązanie do współpracy i będziecie wolni”. Nie podpisałem. Dwukrotnie byłem namawiany do tego. Dzisiaj jestem dumny z siebie, nieskromnie to powiem. Dwa razy, kiedy byłem przesłuchiwany i namawiany do tego, odmówiłem, i dobrze, że się tak stało, bo dzisiaj pewnie byłbym w innym miejscu w życiu.
Mariusz Wolański: Panie Sławoju, na koniec proszę Pana o refleksję, bo to było 40 lat temu, to szmat czasu. Polska jest wolna od wielu, wielu lat, od 1989 roku, ale bardzo długo trzeba było czekać, zanim się Polska o Was upomniała, już nie mówię w ogóle o docenianiu, ale zaczęła o Was mówić. Czy czuł Pan duży zawód, duże rozczarowanie, że o tym się nie mówi, nie pamięta w już wolnej Polsce?
Sławoj Kigina: Tak. Czuliśmy się gorzej niż ci, którzy byli internowani, bo o nich się ciągle mówiło, mimo że warunki internowania w tych internatach były znacznie lepsze. Już nie wspomnę o takich ekskluzywnych internatach, w których Wałęsa czy Mazowiecki i Gierek przebywali. To były parogwiazdkowe hotele, które dla nich uszykowano. Myśmy byli sponiewierani, niszczeni, gnębieni i dość późno sobie Polska o nas przypomniała i to myśmy sami właściwie o sobie przypomnieli poprzez wytoczenie procesu generałom, którzy nas wsadzili w te obozy ,,wojenne”. Dzięki temu, że w Warszawie zapadł wyrok na nasz wniosek, z naszego oskarżenia przeciwko generałom, Polska o nas usłyszała i całe szczęście. Natomiast jeszcze chciałbym powiedzieć o szczegółach, jeżeli chodzi już o dni, kiedy nas wypuszczano z tego obozu. Nie wiedzieliśmy, kiedy zostaniemy zwolnieni. To były dla nas trudne dni, bo nie wiadomo było, czy internowanie przedłuży się dla nas o kolejne 3 miesiące. Różne plotki były rozsiewane po to, żeby niszczyć naszą psychikę, która i tak była mocno obciążona. W końcu doszło do tego, że 2 lutego zebrano nas na sali gimnastycznej, porozbierano do naga, zaglądano nam w tyłki, czy nie przemycamy czegoś, co mogłoby być niebezpieczne dla socjalizmu. Oczywiście, jeśli mówimy tutaj o niebezpieczeństwie dla nich, to były jakieś listy, notatki, pamiętniki. Oni nie chcieli za żadną cenę nam pozwolić na to, żeby to przewieźć. Chłopcy w kopertach zegarków przemycali na przykład nasz hymn internowanych. Do takich sytuacji również dochodziło. Tak czy inaczej dzisiaj Polska już wie o tym, że były Wojskowe Obozy Internowania i mnie osobiście jest żyć z tym łatwiej, bo tkwiłem w zapomnieniu, ja i wielu innych, bo nas internowanych było przecież około 1 700 osób. Dzisiaj Polska o nich usłyszała i już inny jest stosunek do nas.
Mariusz Wolański: O komentarz poprosimy Mecenasa Edwarda Stępnia, badacza dziejów Solidarności. Panie Mecenasie, kiedyś podczas naszych dyskusji Wojskowe Ośrodki Internowania porównał Pan do branki carskiej, która była jakby bezpośrednim czynnikiem sprawczym powstania styczniowego. Historia bardzo lubi się powtarzać. Jak dziś Pan patrzy na te wydarzenia sprzed dokładnie 40 lat?
Edward Stępień: Branka była wymyślona przez Rosjan, którzy swoich przeciwników politycznych pacyfikowali w ten sposób, że powoływali ich do wojska. W wojsku nie mieli możliwości jakiegokolwiek działania, gdyż byli tam obserwowani, byli pozbawieni wolności. Kiedyś Sławek powiedział, że oni byli takim „drugim garniturem” Solidarności, bo ci najważniejsi przywódcy byli nadal internowani, byli pozbawieni wolności, natomiast ci z drugiego szeregu chcieli zorganizować ogromne manifestacje w całej Polsce i uczcić rocznicę rejestracji Solidarności, która przypadała 10 listopada. Żeby temu przeciwdziałać, Służba Bezpieczeństwa razem z wojskiem, czyli Ciastoń i Sasin, dowódcy, z jednej strony wojskowy, z drugiej Służby Bezpieczeństwa, działając wspólnie, sporządzili listy najbardziej niebezpiecznych ludzi, którzy mogą zorganizować te manifestacje i powołali ich do wojska, nie chcąc internować w sposób oficjalny z tego powodu, że uznawano, że wywoła to niepotrzebne reperkusje na Zachodzie. W tym czasie wmawiano i Zachodowi, i ludziom w Polsce, że jest spokój, że Solidarność została rozbita. Gdyby kilka tysięcy ludzi znowu internowano, to zrobiłby się wielki szum z tego powodu, więc zrobiono to po cichu internując do wojska. Jak wspominają to ludzie, którzy przeszli to piekło, to internowanie wojskowe było zdecydowanie gorsze od internowania takiego normalnego w więzieniach, że nawet ci, którzy przeszli internowanie w więzieniach, wspominają, że internowanie wojskowe było zdecydowanie czymś gorszym, czymś bardziej upodlającym, były gorsze warunki. Ludzi trzymano przez 3 miesiące. Dla mnie najbardziej oburzające w tym wszystkim jest to, że już po odzyskaniu wolności tych ludzi, którzy zostali internowani do Wojskowych Obozów Internowania, traktowano gorzej niż pozostałych internowanych. Odbierano im prawo do odszkodowań za te swoje cierpienia, a sądy uznawały, że to jest zwykłe powołanie do wojska. Była kilkunastoletnia batalia tych wszystkich ludzi o to, żeby uznać, że internowanie do wojska równało się zwykłemu internowaniu, że to nie było powołanie do wojska takie normalne, ale było powodowane względami politycznymi, bo przecież internowano do tych obozów wojskowych ludzi, którzy w tym wojsku absolutnie nie powinni się znaleźć. To byli ludzie z kategorią D, chorzy. Nawet zdarzyło się, że ktoś nie miał jednej ręki i też go powołano mówiąc, że będzie podnosił szlabany. Tego rodzaju działania były sprzeczne z ówcześnie obowiązującą ustawą o powszechnym obowiązku obrony PRL. Zrobiono te powołania wbrew tej ustawie, wbrew wówczas obowiązującemu prawu. Po wielu latach, dopiero w 2018 roku zapadły wyroki przeciwko głównym pomysłodawcom i wykonawcom, czyli przeciwko generałom Sasinowi i Ciastoniowi ̶ wyroki pozbawienia wolności. Czytałem uzasadnienie tego wyroku. Jest ono bardzo rzetelne. Sędzia Sądu Rejonowego, młody człowiek, dokonał szczegółowej analizy przyczyn powołania, całego mechanizmu internowania i bezprawności działania tych generałów, którzy to wymyślili i zrealizowali. To jest dla mnie, który czytam dużo różnych wyroków, miód na serce, gdyż uzasadnienie tego wyroku wskazuje, że oto znalazł się w Polsce sędzia, który w sposób bardzo rzetelny i wszechstronny podszedł do tego zagadnienia, zgłębił je, przeprowadził solidne postępowanie dowodowe. Natomiast chciałbym powiedzieć, że Chełminiacy, którzy byli pokrzywdzeni, którzy byli w obozie internowania w Chełmnie, to oni przez wiele lat dobijali się do drzwi sprawiedliwości. Oddalano, zawieszano te postępowania. Sądy robiły różne dziwne rzeczy. Aż w końcu znalazł się sędzia, który porządnie do tego podszedł i sprawiedliwie to rozstrzygnął, i chwała mu za to. Ja jestem szczęśliwy, że w Polsce są sędziowie, którzy potrafią rzetelnie wykonywać swoją pracę. Dobrze wykonał pracę i za to mu chwała, bo to jest jednak nie taki częsty przypadek.
Wyemitowano 11.02.2023 r.
Zostaw komentarz
Musisz być zalogowany aby komentować.