„70 lat kołobrzeskiej koszykówki” (15)
,, Kola Tanasiejczuk – tytan pracy”
Nikolaj Tanasiejczuk

Rocznik: 1959
Wzrost: 188 cm
Pozycja: rozgrywający, rzucający, zawodnik uniwersalny
Kluby: 1979-1982 Reprezentacja Kazachstanu, 1982-1984 „RTI” Mińsk, 1984-1988 „Lokomotive” Novosibirsk, 1988-1990 „SKA” Alma-Ata, 1989-1990 trener narodowej kadry juniorów Kazachstanu, 1990-1991 „Urartu” Erewan, 1991-1994 „Kotwica” Kołobrzeg, 1994-1995 „Zeta” Podgorica, 1995-1997 „Kotwica” Kołobrzeg, 1998-1999 „Spójnia” Stargard Szczeciński, 1999-2000 „Polpharma” Starogard Gdański, 2001-2002 trener „Ruda Śląska”, 2002-2003 trener AZS Koszalin, 2003-2004 trener Sandhausen, Niemcy, 2004-2005 trener „Kotwicy” Kołobrzeg, 2005-2006 trener „Dynamo” St. Petersburg, terner „NUR” Kazań, 2007-2008 trener „Triumph-2” Moskwa, 2008-2009 trener „Triumph” Moskwa, 2009-2011 trener kadry juniorów oraz juniorek U18 i U20, 2011-2012 trener „Spartak” Noginsk, 2012 – trener kadry Rosji kobiet, 2012-2013 trener „Dynamo” Novosibirsk, 2013-2015 – trener „RostovDon”, 2015-2017 – trener „Almaty Leageon” Kazachstan, 2017-2019 – trener „Lokomotiv-Kuban” Krasnodar, 2020-2021 – trener „Kotwicy” Kołobrzeg, 2021-2022 – trener „Basket” Piła, 2022-2023 – trener „Almatinski Legion” Almaty, 2023-2024 – trener „Basket” Piła, 2024 – trener „Basket Team” Suchy Las
Edward Stępień (ES): Jak to się stało, że z Kazachstanu przywędrowałeś do Kołobrzegu?
Kola Tanasiejczuk (KT): Urodziłem się w Ałma-Acie w Kazachstanie i tam były początki mojej kariery. Dziadek ze strony ojca był Polakiem i urodził się w okolicach Białegostoku, chociaż nie mówił po polsku. Prawdopodobnie to spowodowało, że wybrałem Polskę jako miejsce wyjazdu, chociaż miałem w planach Francję i Kanadę. Główną przyczyną była troska, aby moja żona urodziła w dobrych warunkach, a w Rosji w tym czasie było to niemożliwe. Tuż przed przyjazdem do Polski grałem w Mińsku na Białorusi i tam poznałem Wołodię Żołnierowicza. Nie wiem, czy miał on jakieś polskie korzenie, bo nie rozmawialiśmy na ten temat. Udało nam się uzyskać licencję uprawniającą do gry za granicą i z Wołodią ruszyliśmy pierwotnie do Koszalina. Rozmowy z AZS Koszalin przeciągały się bez żadnych konkretów i wtedy pojawił się w Koszalinie Marek Jabłoński z Kołobrzegu. Chyba był w towarzystwie Romana nazywanego później „Kiero”. Przekonali nas do gry w Kołobrzegu. Pierwszy trening wypadł bardzo dobrze i Kotwica podpisała z nami kontrakty. Wtedy pieniądze liczyło się na miliony, ale w przeliczeniu na dolary moje wynagrodzenie miesięczne wynosiło 100 dolarów. Klub płacił też za mieszkanie i moje pierwsze było na ulicy Złotej. Kiedy przyjechałem do Kołobrzegu w 1991 roku, żona Iryna była w ciąży. Do dziś jesteśmy wdzięczni doktorowi Markowi Hokowi za bardzo dobrą opiekę nad żoną, w wyniku czego poród był bez większych komplikacji, chociaż pod tym względem były poważne obawy. Moja córka Ania to prawdziwa Kołobrzeżanka.
ES: Twój przyjazd do Kołobrzegu nastąpił przed sezonem 1991/92. Dzisiaj wiemy, że był to przełomowy moment w dziejach kołobrzeskiej koszykówki, albowiem zdobyliśmy po raz pierwszy awans do II Ligi, która wtedy w hierarchii lig była odpowiednikiem obecnej I Ligi. Jakie masz wspomnienia z tego pierwszego sezonu w Kotwicy?
KT: Kołobrzeg bardzo mi się spodobał. Atmosfera hali na Wąskiej była wspaniała. Szybko poznałem wielu sympatycznych ludzi. Drużyna była fajna, bo chciała pracować i walczyć o jak najwyższe cele. Razem ze mną do drużyny przyszedł Artur Gliszczyński, z którym znalazłem wspólny język, gdyż obaj byliśmy zwolennikami ciężkiej pracy i walki do upadłego. Obydwaj dzieliliśmy zawodników na tych, którzy chcą walczyć i tych, którzy do sportu podchodzą nieprofesjonalnie. Szczególnie miło wspominam braci Ernestowiczów i Darka Mikę. Drużyna w tym czasie była bardzo zjednoczona i miała jasny cel awansu do II Ligi. Udało się go nam zrealizować, bo kibice byli naszym szóstym zawodnikiem.
ES: Jak Ci się udawało przeżyć w Kołobrzegu za 100 dolarów?
KT: Oprócz gry w koszykówkę, byłem cały czas trenerem, gdyż skończyłem w Ałma-Acie Akademię Kultury Fizycznej, kierunek trenerski i uzyskałem tytuł magistra, a ponadto przez cztery lata studiowałem medycynę w Akademii Medycznej w Karagandzie. W Kołobrzegu otworzyłem prywatną szkółkę koszykarską dla chłopców i prowadziłem treningi. Z Januszem Gromkiem dogadałem się, że w zamian za prowadzenie drużyny Liceum Sienkiewicza, on udostępni mi salę na treningi mojej szkółki koszykarskiej. Przewinęło się przez nią wielu chłopców, a najlepszym moim wychowankiem był Marcin Juszczak, który później grał w Kotwicy w Ekstraklasie. Jak już wspominałem, otrzymałem mieszkanie, za które płacił klub. Tak do końca nie wiem, czy płacił, bo każdego roku zmieniałem mieszkanie, a po około trzech latach dostaliśmy swoje własne mieszkanie w Podczelu. Takie mieszkanie dostało jeszcze kilku innych zawodników. Odnośnie wynagrodzenia, to przez wszystkie lata mojej gry w Kotwicy zawsze były z tym problemy i zazwyczaj nie dostawaliśmy całości umówionego wynagrodzenia.
ES: Dowiedziałem się od Ciebie, że razem z żoną całą swoją karierę występowaliście z numerem 14 na koszulkach, ale był jeden rok, kiedy grałeś z 13stką. Jak doszło do tej sytuacji?
KT: Jak już wspomniałem, żeby wyjechać z Rosji, musiałem dostać licencję. Później każdego roku przyjeżdżałem i działaczowi ze związku płaciłem pieniądze, a on mi dawał licencję uprawniającą do gry w kolejnym roku. Po około trzech latach zmieniły się władze w koszykówce i nowy prezes stwierdził, że brakuje opłat za licencje. Być może działacz, któremu płaciłem pieniądze nie odnotowywał tego faktu i wyglądało w papierach tak, jakbym nigdy nie płacił. Nowy prezes zażądał ode mnie, żebym jednorazowo zapłacił 500 dolarów. W tym czasie była to dla mnie suma niebotyczna, więc zwróciłem się do działaczy Kotwicy, aby zapłacili za moją licencję, ale mi odmówili. Straciłem więc uprawnienia do gry w koszykówkę w Polsce i musiałem wrócić do Rosji. Trochę tam grałem i udało mi się odzyskać w ten sposób licencję. Pojechałem do żony, która w tym czasie grała w Podgoricy. Przez kilka miesięcy występowałem w tamtejszej drużynie, a na koniec sezonu powróciłem do Kotwicy, ale numer 14 był już zajęty, więc musiałem przez pewien czas występować z 13stką.
ES: Wiem, że miałeś specyficzne podejście do treningów i bardzo dbałeś o swoją formę.
KT: Mam dobre przygotowanie teoretyczne i wiem, jak należy dbać o dobrą kondycję. Każdy dzień zaczynałem od indywidualnego treningu biegowego. Zazwyczaj biegałem po kilka kilometrów po plaży, a jeden dzień w tygodniu przebiegałem dłuższy odcinek około piętnastu kilometrów. W kontrakcie miałem zagwarantowane, że wszystkie czwartki mam wolne i to był jedyny dzień w tygodniu, kiedy nie miałem aktywności fizycznej. Ten dzień wolny był niezbędny do utrzymania dobrej formy. Nie chcę Cię zanudzać wywodami natury medycznej, dlaczego tak uważałem. Nie przeprowadzałem również dodatkowego treningu w dniu meczu. Dzięki indywidualnym treningom mogłem grać nawet cały mecz i nie miałem problemów kondycyjnych, ani też sprawnościowych. Pomimo stosunkowo niewielkiego wzrostu, bez problemów wsadzałem piłkę z góry do kosza, co nie udawało się znacznie wyższym zawodnikom. Miałem problem z odpowiedzią na Twoje pytanie na początku o pozycję, bo grałem na każdej pozycji, na której ustawiał mnie trener. Mogłem grać nawet jako center i często tak się zdarzało, że grałem pod koszem. Zawsze uważałem, że najważniejsza jest drużyna i nie liczą się indywidualne osiągnięcia. Nigdy nie przywiązywałem wagi do tego, ile zdobędę punktów, ale czy moja gra jest przydatna dla drużyny. Przez cały okres gry w Kotwicy pełniłem dodatkowo funkcję grającego trenera i oprócz gry na bieżąco analizowałem sytuacje boiskowe, podpowiadając młodszym kolegom, jak mają się zachowywać.
ES: W ostatnim roku Twojej gry w Kotwicy, tj. w sezonie 1996/97 byliśmy bardzo blisko awansu do Ekstraklasy. Wydawało się, że jesteśmy tuż tuż. Dlaczego nie wyszło?
KT: W tym czasie mieliśmy bardzo dobrą drużynę. Grał w Kotwicy Andrzej Siemielnikow i w sezonie zasadniczym byliśmy na pierwszym miejscu. Wtedy w Kotwicy był dziwny działacz, który postanowił sprowadzić do drużyny dwóch czarnoskórych Amerykanów. Wtedy były przepisy, że w drużynie mogło grać tylko dwóch obcokrajowców. Ubiegałem się o obywatelstwo polskie, ale w tym czasie jeszcze go nie miałem i dostałem je rok później. Po przyjściu tych dwóch Amerykanów, odsunięto mnie od drużyny i przestałem nawet oglądać mecze. Wiem jedynie, że przegraliśmy walkę o wejście z Treflem Sopot. Jak zwykle na koniec nie wypłacono mi należnych pieniędzy, co było swoistą tradycją.
ES: Po odejściu z Kotwicy grałeś w Spójni i w Polpharmie, a później w kilku klubach byłeś trenerem. Jak to się stało, że powróciłeś do Kotwicy w nowej roli trenera?
KT: W 2004 roku w Szczecinie spotkałem Janusza Gromka, który bardzo mnie namawiał, żebym został trenerem Kotwicy. Wstępnie wyraziłem zgodę, ale poprosiłem Janusza, żeby umożliwił mi prowadzenie lekcji WF-u w szkole, bo wiedziałem, że funkcja trenera nie jest pewnym źródłem dochodu. Gromek dotrzymał słowa i zostałem nauczycielem WF-u w Szkole Podstawowej nr 1 w Kołobrzegu, a w sezonie 2004/2005 prowadziłem treningi pierwszego zespołu Kotwicy Kołobrzeg. Sezon ten był podobny do innych, bo po dwóch miesiącach zabrakło pieniędzy i kilku zawodników z pierwszej piątki opuściło drużynę, gdyż klub im nie płacił. Graliśmy więc w mocno rezerwowym składzie, ale ci, którzy pozostali, byli bardzo ambitni i w sumie zajęliśmy piąte miejsce. Sytuacja finansowa klubu nie poprawiła się. Pamiętam, że ratował nas wtedy najczęściej Andrzej Mielnik. Kiedy trzeba było jechać na mecz wyjazdowy, to w ostatniej chwili dawał nam pieniądze i jakoś mogliśmy kontynuować rozgrywki. Pamiętam również fajną postawę Bogdana Łazarczyka, który robił bardzo dużo, aby zdobyć pieniądze. Po rundzie zasadniczej zaległości wobec drużyny były bardzo duże. Odbyło się zebranie zarządu i zawodników. Siedziałem razem z drużyną i postawiłem sprawę jasno – jesteśmy w play off’ach, przegrywamy dwa mecze i kończymy rozgrywki, bo nie ma pieniędzy. Zapytałem zarząd, czy jeżeli przejdziemy pierwsza rundę play off’ów, otrzymamy jakąś premię. Ludzie z zarządu odpowiedzieli, że nie interesuje ich przejście pierwszej rundy, ale zdobycie awansu do Ekstraklasy. Zapytałem jaka wówczas będzie premia i któryś z członków zarządu powiedział, że dziesięć milionów. Stwierdziłem wtedy, że jeżeli jest to poważna propozycja, to niech ją poświadczą na piśmie. Zaczęli się wtedy śmiać i powiedzieli, że realnie to może być jeden milion złotych i tak się rozstaliśmy. Po tym zebraniu zrobiłem spotkanie z drużyną i doszliśmy wspólnie do wniosku, że zrobimy wszystko, aby uzyskać ten awans. Widziałem, że w drużynie jest ogromna wola walki. Faktycznie zdobyliśmy ten upragniony awans do Ekstraklasy, ale o żadnej premii nawet w małej wysokości nie było już mowy. W kontrakcie miałem zagwarantowane, że niezależnie od wyniku pozostaję w Kotwicy Kołobrzeg na następny rok. W przerwie pojechałem do Moskwy i uzgodniłem z zarządem Dynama, że będą przesyłali do Kołobrzegu swoich młodych zawodników do ogrania, bez żadnego wynagrodzenia. Z tą dobrą nowiną wróciłem do klubu i dowiedziałem się, że nie będę już trenerem, a to co jest napisane w kontrakcie, jest nieważne.
ES: To, co mówisz, nie daje najlepszego świadectwa ówczesnym działaczom Kotwicy. Twoje późniejsze zachowanie świadczy, że nie chowałeś urazy, bo po raz trzeci związałeś się z Kotwicą.
KT: Zawsze bardzo lubiłem Kołobrzeg i przez pewien czas miałem tu swój dom. W 2019 roku skontaktował się ze mną ówczesny prezes Kotwicy Jerzy Korolczyk i podjąłem się w trybie nagłym funkcji trenera, bo Kotwica na początku rozgrywek przegrywała prawie wszystkie mecze. Udało się wyciągnąć zespół z zapaści i sezon skończyliśmy w przyzwoity sposób. Następny sezon tez pracowałem jako trener. Nie mam ochoty, aby opowiadać o szczegółach tego okresu mojego życia.
ES: Dziękuję Ci serdecznie za wywiad. Jesteś wspaniałym rozmówcą i moglibyśmy gawędzić godzinami, bo mamy wspólną cechę – miłość do koszykówki. W imieniu wielkiej rzeszy kibiców dziękuję Ci za Twój wkład w rozwój kołobrzeskiej koszykówki. Jesteś postacią wielką, legendą Kotwicy i nic już tego nie zmieni. Życzymy Ci sukcesów i nie zapominaj o Kołobrzegu, bo koszykarski Kołobrzeg zawsze o Tobie będzie pamiętał.
Edward Stępień

Zostaw komentarz
Musisz być zalogowany aby komentować.