Wojsko zamienione w zakład karny

Redaktor Mariusz Wolański: W ,,Studiu Kołobrzeg” w Polskim Radiu Koszalin panel historyczny. Dzisiaj pochylamy się nad 40. rocznicą internowania działaczy Solidarności. Utworzono wówczas, 40 lat temu, Wojskowe Ośrodki Internowania. Z nami Sławoj Kigina, który jest, można powiedzieć, bohaterem tego naszego dzisiejszego spotkania, ponieważ był internowany w owym czasie, i kronikarz Solidarności, jak często przedstawiamy Pana Mecenasa Edwarda Stępnia. Proponuję, żebyśmy naszą dzisiejszą dyskusję rozpoczęli od rysu historycznego. Panie Edwardzie, bardzo proszę.

Edward Stępień: 10 listopada 1980 r. została po wielu trudach wpisana do rejestru sądu w Warszawie Solidarność. Toczyła się o to walka. Po wprowadzeniu stanu wojennego data 10 listopada miała być wykorzystana przez podziemną Solidarność do ogólnopolskiej manifestacji i o tym SB wiedziała, a w związku z tym starano się przeciwdziałać. W innych przypadkach działaczy Solidarności zamykano na 48 godzin. Tym razem postanowiono zrobić inaczej i formalnie powołać tych działaczy Solidarności do wojska, aby nie mogli być siłą organizacyjną. Nie było to wojsko sensu stricte, gdyż powoływano na te niby ćwiczenia wojskowe osoby, które miały kategorię D i w żaden sposób nie mogły być w wojsku. Utworzono na terenie Polski kilkanaście takich obozów. Oprócz Chełmna, Czerwonego Boru, o których bardzo wiele osób wie, to na naszym terenie taki obóz internowania otworzono w Budowie koło Złocieńca. Zetknąłem się, ponieważ trzech tam osadzonych ,,niby żołnierzy” aresztowano za to, że sporządzili rysunki na kawałkach drewna, pokazujące druty kolczaste i napis ,,obóz wojskowy”, co oddawało istotę tych obozów internowania. Z Kołobrzegu najbardziej znanymi internowanymi w tych obozach to byli – siedzący tutaj obok mnie Sławek Kigina, Janusz Grudnik, Bieńkowski, Turski, przy czym było tych osób znacznie więcej. To byli przywódcy lub szeregowi działacze, ale bardzo aktywni.

Mariusz Wolański: To w takim razie Pan Sławoj Kigina. Panie Sławku, zapytam Pana o to wspomnienie. Jak Pan tam trafił, jakie było to pierwsze Pana przeżycie?

Sławoj Kigina: Historia jest dość długa, ale myślę, że jak na takie komunistyczne i esbeckie myślenie dość prosta. Panowie uznali, że ten ,,drugi garnitur Solidarności”, bo tak nas nazywano, tych internowanych w Wojskowych Obozach Internowania, trzeba na okres tych wydarzeń, o których Edward mówił, trzeba zebrać, zamknąć i nie pozwolić, żebyśmy na wolności coś robili. Zresztą ja po strajku głodowym w obozie w Chełmnie zostałem wezwany na przesłuchanie do wojskowego esbeka, to był funkcjonariusz Wojskowej Służby Wewnętrznej w tamtym czasie i to on mi powiedział: ,,Czy wiesz, dlaczego tu jesteś?”. Ja mówię: „Wiem, dlaczego jestem, tylko niezrozumiała jest dla mnie ta decyzja”. On mi mówi: ,,Jesteście tu po to, żeby nie rozrabiać na wolności, a poza tym jesteście tutaj też za to, że musimy kupować węgiel od Anglików, od różnych krajów z całego świata, bo wy jako Solidarność strajkujecie w kopalniach”. Więc to były takie preteksty, które oni w obozie uważali za powody naszego internowania. Moje internowanie, mój przypadek był taki, że pod koniec października, chyba 22 czy 23 października 1982 r. przyszło do mnie pięciu panów smutnych wieczorem, godzina gdzieś była koło 20. Dwóch mundurowych, jeden wojskowy, drugi milicjant i trzech po cywilnemu. Sprawdzili oczywiście dowód tożsamości i wręczyli mi dokument, który się nazywał ,,Wezwanie do odbycia służby wojskowej”. No i to wtedy już poleciało szybko. Miałem się stawić 5 listopada w jednostce wojskowej w Chełmnie, ale wszyscy wiedzieliśmy, przynajmniej na terenie Kołobrzegu, że jest to taka demonstracyjna branka do wojska, żebyśmy nie mogli robić zadymy związanej z 10 listopada. Stawiliśmy się w jednostce w Chełmnie. Tam była wielka sala gimnastyczna, było rozbieranie nas do naga. Dostaliśmy mundury dowolnej wielkości, wielki człowiek dostał mały mundur, bo rzucano nam te mundury jak ochłapy psom. Tymi mundurami dopiero na drugi, trzeci dzień zamienialiśmy się, bo jak ktoś wielki dostał mały mundur, to siłą rzeczy nie mógł w tym chodzić. Od samego początku była pogarda dla nas, niechęć, przezwiska. Oczywiście na terenie Chełmna, tak jak Edward powiedział, SB puściła taką informację, że jesteśmy złodziejami, bandytami, kryminalistami, żeby się do nas nie zbliżano. W takim klimacie tam się znaleźliśmy. Przez pierwszy tydzień czy dwa byliśmy w jednostce, a potem wrzucono nas w namioty na plażę nad Wisłą między wały przeciwpowodziowe.

Mariusz Wolański: Właśnie to jest ważne, co Pan powiedział. W zasadzie zacząłem też od tego, że ludziom wokół wmawiano, że siedzą tam kryminaliści i bandyci. No ale ludzie nie byli tacy naiwni, nie dawali się chyba do tego przekonać. Panie Edwardzie?

Edward Stępień: Ludziom różne rzeczy można wmówić. Co niektórzy do dziś wierzą, że za komuny było lepiej. Co do bystrości niektórych ludzi to…

Mariusz Wolański: No niektórzy uważają, że w Polsce jest dyktatura i nawet nie zwracają uwagi na to, że mogą bezkarnie o tym mówić.

Edward Stępień: …i że sędziowie powołani przez reżim Jaruzelskiego to zostali powołani w sposób prawidłowy, a ci przez obecną KRS są nielegalnie. No i tak można bez końca mówić. Co innego jest istotne. Tu nastąpiło zdeprecjonowanie samego wojska. Wojsko traktuje się, że jest to miejsce odbywania kary, zamiast że jest to chlubny obowiązek. Poza tym ta ekipa w 1982 roku nie wymyśliła nic nowego. Jeżeli ktoś cokolwiek zna historię, to wie, że przyspieszyła powstanie styczniowe branka do wojska zorganizowana przez ruskich. To jest stara rosyjska metoda, później sowiecka, że wszelki opór należy dławić w taki sposób, że się bierze ludzi do wojska pod przymusem. W tej chwili to nadal się dzieje, że ludzi z terenów okupowanych bierze się do wojska rosyjskiego. Ukraińców bierze się do wojska rosyjskiego, czyli to, co było przed powstaniem styczniowym, to co było za czasów Sławka Kiginy czy teraz obecnie, to jest ta sama mentalność sowiecka, rosyjska, która posługuje się takimi metodami. Natomiast branka do wojska w 1982 roku okazała się nie do końca skuteczna, ponieważ ci, których nie wzięto do wojska, to i tak zorganizowali demonstrację i była to największa demonstracja w dziejach Kołobrzegu, która odbyła się 10 listopada 1982 roku. Za kilka dni będziemy mieli okrągłą, 40. rocznicę. Oczywiście SB wiedziała, że to się szykuje, próbowano przeciwdziałać. Do zakładów pracy poszły specjalne grupy, żeby akcję propagandową robić. Podjęto szereg najprzeróżniejszych działań, pozamykano internaty, żeby młodzież nie mogła wyjść, a i tak wychodziła. Uciekali chłopaki przez okna i szli na demonstrację. Po ulicach chodziły patrole wojskowe w sile po dziesięciu żołnierzy. WSW jeździło, obstawiało dworce, WOP uczestniczył. W Kołobrzegu zgromadzono bardzo duże siły milicyjne, esbeckie. W sumie było to ponad 200 osób, przy czym należy wziąć pod uwagę, że SB kołobrzeska w tamtym czasie liczyła trzydziestu kilku funkcjonariuszy. Były to bardzo duże siły. Na czele demonstracji stał Krzewina. Krzewina to wszystko organizował. Pomagali mu ludzie z Kombinatu, między innymi Darek Jurek. Rozrzucano ulotki i pierwotnie miała się ta demonstracja odbyć na skwerze Pionierów. Jak zaczęto masowo legitymować ludzi, to padło hasło, że przenosimy się pod Katedrę. Tam jest ołtarzyk do dnia dzisiejszego i jest krzyż Solidarności. Mariusz Wolański: Trzeba przyznać, że każdego roku wąska grupa, niestety, wąska grupa, ale jednak pamięta, składa znicze. Edward Stępień: Mam nadzieję, że w tym roku na 40. rocznicę trochę więcej nas przyjdzie, żeby złożyć hołd tym, którzy tak jak Sławek zostali internowani i tym, którzy zorganizowali tę manifestację. Widziałem ją naocznie. Nie mogę powiedzieć, że byłem uczestnikiem, ale widziałem. Zebrało się co najmniej tysiąc osób. Była to bardzo duża grupa ludzi. Zachowywali się spokojnie, śpiewali pieśni religijne. Na placu przed kościołem, przy ratuszu zgromadziły się obwody milicji uzbrojone w ciężki sprzęt, to znaczy tarcze, pały bojowe. To nie są takie jak pałki takie krótkie, tylko one miały…

Mariusz Wolański: Szturmowe tak zwane.

Edward Stępień: Tak, szturmowe. One miały około metr długości i dostać taką pałką, to naprawdę się czuło. Mogę o tym zaświadczyć, bo dostałem kiedyś taką pałką, później przez długie tygodnie miałem potężną szramę na ciele. Zaczęli demonstrować siłę, to znaczy ustawili się w szyku bojowym, zaczęli tłuc pałkami o tarcze. Taki regularny łomot. Wtedy ludzie zaczęli krzyczeć, skandować ,,Gestapo, gestapo”. To był powszechny okrzyk, jaki wówczas demonstranci wznosili na widok milicjantów i chyba ten okrzyk oddaje istotę rzeczy, bo oni się zachowywali tak jak gestapo. Nie jak ludzie, którzy chronią własnych obywateli, tylko jak wrogowie obywateli.

Mariusz Wolański: Panie Sławoju, czy ta Polska się upomniała o Was? Teraz pewnie jest dużo, dużo lepiej, ale były czasy, kiedy chyba czuliście się bardzo odrzuceni.

Sławoj Kigina: Czuliśmy się odrzuceni, czuliśmy się jakby zapomniani. To był czas tuż po tym, jak wyszliśmy z tego internowania, jak nas wypuszczono. Przez długi czas nie utrzymywaliśmy kontaktów ze sobą, bojąc się, żeby znowu coś z nami się nie stało, ale potem zaczęliśmy się spotykać, organizować i rzeczywiście już w 2011 roku zaczęły się pierwsze spotkania. Zaczęliśmy się przygotowywać do wytoczenia procesu generałom, którzy nas internowali. Rzeczywiście było tak, że byliśmy zapomniani. Jakby junta, która jeszcze do 1989 roku ciągle była żywa, ciągle trwała, robiła wszystko, żeby nie wyszły na jaw przypadki tworzenia wojskowych obozów, bo to jest tak, jak Edward powiedział, że mało jest państw na świecie, gdzie wojsko występuje przeciw własnemu narodowi. Przypuszczaliśmy, że niektórzy z tych ludzi, którzy się tam nad nami znęcali w obozie, to byli zwykli esbecy przebrani w wojskowe mundury. Chociaż kadra, ta czołówka batalionu, to byli ludzie, którzy przez długie lata jeszcze byli w wojsku i to byli ludzie znani z nazwiska, z imienia, ze stopnia. Dowódcą batalionu był porucznik Łuczak. Taki facet, który do końca po polsku mówić nie potrafił, ale był ważny, bo był dowódcą batalionu karnego. Proszę sobie wyobrazić, listopad, grudzień, styczeń, a my nad Wisłą, w oparach mgły czasem, różnie to bywało, ale temperatura poniżej minus 10, 15 stopni, a my w namiotach bez podpinek i jako źródło ciepła była koza. Taki piec stał w rogu namiotu, to ci, którzy spali najbliżej, to od godziny dziewiętnastej, bo tak nam pozwalano to rozpalić, do godziny czwartej rano mieli trochę cieplej, ale jak było dziesięciu ludzi w namiocie, to ci, co spali dalej, to w ubraniach różnych takich. Co kto miał, tym się okrywał, ale to się nie dawało spać. Może i rzeczywiście lepiej, żeśmy nie spali, bo nie wiadomo, co by w tych snach mogło się porobić. Warunki straszliwe, warunki okrutne. Był z nami na przykład Edek Miller, który wcześniej siedział w więzieniu, w areszcie, był internowany. Siedział dwa lata w więzieniu w Czarnym jako internowany. Przywieźli go potem do nas do internowania. To on miał skalę porównawczą, bo tam siedział w więzieniu, a tu był w obozie wojskowym. Zresztą potem mieliśmy wiele takich przykładów, gdzie mówiło się o tym, że mieliśmy dużo gorsze warunki niż internowani w stacjonarnych więzieniach. Ale to tak było, ludzie dostawali obłędu. Andrzej Kosiewicz z Koszalina tam zwariował. Wywieziono go do zakładu psychiatrycznego w Górnej Grupie koło Świecia, stamtąd już do jednostki do nas go nie przywieźli. Zawieźli go do Koszalina i po dwóch tygodniach popełnił samobójstwo. Warunki były okropne. Na dzisiejsze pojęcie o cywilizowanym świecie, o tym, jak można żyć, jak ludzie żyli, nawet w tamtym czasie, to myśmy byli skazani rzeczywiście na okrutny pobyt.

Mariusz Wolański: Panowie, to jest temat, do którego oczywiście będziemy wracali, bo wracać trzeba, a tym bardziej, że jest okrągła 40. rocznica.

Wyemitowano 5.11.2022 r.

Napisane przez:

Zostaw komentarz

Musisz być zalogowany aby komentować.