Kołobrzeg w archiwum IPN – 7 (45). Wyzwoliciele czy zdobywcy?

Od 20 lat rozważa się czy Armia Czerwona podbiła nasze tereny, czy też je wyzwoliła. Jako głos w dyskusji przedstawiam zapomniane zdarzenia ze stycznia 1946 roku, w których ludność polska w Świeciu Kołobrzeskim odpierała ataki rabusiów w sowieckich mundurach.

Od chwili odzyskania niepodległości w 1989 roku możliwa stała się dyskusja o faktycznej roli Armii Czerwonej w 1945 roku i w latach następnych. Za czasów PRL-u obowiązywała ściśle przestrzegana zasada, aby o Armii Czerwonej mówić jedynie pozytywnie i należało przedstawiać ją, jako szlachetnych wyzwolicieli spod jarzma faszyzmu. Niewygodne zdarzenia były przemilczane, albo je przeinaczano, gdyż „fakty” musiały zgadzać się z góry przyjętym założeniem. Obecnie w archiwach IPN poszukuję materiałów dotyczących wzajemnych stosunków Armii Czerwonej i ludności polskiej na naszym terenie z bezpośredniego okresu tuż po wojnie. Dotarłem do interesujących dokumentów (IPN Sz 00103/23) zawierających meldunki Urzędu Bezpieczeństwa z 1946 roku, z których wynika, że głównym zagrożeniem w powiecie kołobrzeskim były bandyckie napady żołnierzy Armii Czerwonej na polską ludność. Trudno twierdzić, aby te meldunki zawierały przejaskrawienia, skoro Urząd Bezpieczeństwa był ściśle podporządkowany sowietom. Starano się raczej pisać o tym w sposób lakoniczny podając jedynie część faktów. Badając te okoliczności sięgnąłem do całkowicie zapomnianej książki Stefana Sokołowskiego, pułkownika Milicji Obywatelskiej, który w 1986 roku napisał przeznaczoną do użytku wewnętrznego pracę „Z dziejów Milicji Obywatelskiej na ziemi kołobrzeskiej w latach 1945 – 1949”. Książkę tę wydała Akademia Spraw Wewnętrznych w Warszawie w niewielkim nakładzie i jest znana jedynie wąskiemu gronu specjalistów. W książce tej znajduje się wiele przeinaczeń, bądź też oczywistych nieprawd. Tak na przykład pan Stefan Sokołowski opisując życiorys pierwszego kierownika Urzędu Bezpieczeństwa w Kołobrzegu Edwarda Bendarka zataił, że przyczyną zwolnienia go było dopuszczenie się gwałtu oraz zorganizowanie rabunku mienia na dużą skalę. W książce tej o ubekach i milicjantach nie pisano źle. Dlatego zdziwiłem się, że w opracowaniu tym pan Stefan Sokołowski przytoczył relację komendanta Milicji Obywatelskiej z Siemyśla Alfreda Turskiego dotyczącą wydarzeń ze stycznia 1946 roku. Jak się wydaje w 1986 roku nastąpił pierwszy powiew „pierestrojki” i można już było w wewnętrznych materiałach ujawnić niektóre wstydliwe szczegóły z przeszłości. Sokołowski przyznaje, że poprzednio zdarzenia te skrzętnie przemilczano. Uznałem, że właściwym będzie przytoczenie pełnej relacji Alfreda Turskiego. Skróty i zmiany stylistyczne pochodzą od Stefana Sokołowskiego.

„W styczniu 1946 roku około godz. 19 do posterunku w Siemyślu przybył na koniu sołtys wioski Świecie, mówiąc, że w tej wiosce żołnierze mordują i rabują (…). Siedliśmy na konie i pojechaliśmy do wsi Świecie przez pola, na przełaj. Umówiłem się z Horlą, że on pójdzie za zabudowaniami, a ja środkiem wsi (byłem w cywilu) i gdy pierwszy strzeli, to drugi przyjdzie mu z pomocą. Żołnierze nas obserwowali (…). Gdy mijałem jakieś zabudowania, wyskoczyli i złapali mnie za klapę marynarki. Było ich czterech (…). Chwyciłem za lufę automatu i zacząłem się bronić nogami. Kapitan w skórzanej kurtce zapytał: „Co to za grażdanin, cywil?” Wańka powiedział: „Zabij go kapitanie”(…). Kapitan pociąga za spust raz, drugi, trzeci – strzału nie ma… Wańka wali mnie kolbą… ja tracę przytomność… strzeliłem Wańce w brzuch, miałem w kieszeni nabity pi­stolet. Wańka przewrócił się na mnie. Na strzał przyle­ciał Horla, kucnął za słupkami ogrodzenia i woła: „Ruki w wierch” Na to wyszedł z domu rosyjski telefonista, który tu kwaterował i z automatu przejechał Horli po plecach. Rosjanie zabrali tego starszynę i poszli do budynku, w którym przebywał telefonista. Ponieważ leżałem nieprzytomny, Horla zwołał: „Zabili komendanta, ratujcie!”.  Ja nie byłem bardzo pobity, więc leżąc na śniegu odzyskałem przytomność (…) Idę do Horli … tamci strzelają. Wszedłem do budynku … zabrałem prześcieradło, idę do Horli, który jęczy … czołgam się, nakrywam go przeście­radłem. Rosjanie strzelili może jeszcze ze dwa razy i przestali. Może już nie mieli czym? Zaniosłem Horlę do tego mieszkania … Miał duże dziury w brzuchu. Sołtys powiedział, że konie i wóz są w tym domu, w którym prze­bywają Rosjanie, ale on tam nie pójdzie. Poszedłem ja. Włożyłem do pistoletu drugi magazynek (…). Rosjanie siedzą na wozie, wysoko na workach i zamierzają uciekać. Strzeliłem! Pijani żołnierze już trochę wytrzeźwieli i gdzieś pouciekali, bo zaczęła nadchodzić pomoc; przyje­chali milicjanci i uzbrojeni cywile. Telefonista zadzwo­nił do jednostki i powiadomił, że polska banda otoczyła go … on się broni i prosi o pomoc. Przyjechały dwa sa­mochody wojska i zaczęto okrążać wieś. Dom, kryty słomą, w którym był telefon, Polacy postanowili podpalić … strzelali kulami zapalającymi … nic z tego nie wyszło. Ciemno…Rosjanie strzelają, Polacy strzelają – wojna! Widzę w polu światło … podchodzę, siedzi major nad ma­pą, żołnierz mu przyświeca. Pytam: „Co wy tu robicie?” Bardzo się przestraszyli, myśleli że jestem partyzantem. Major odpowiedział: „Dostałem przez telefon informację, że polska banda napadła na posterunek telefoniczny” . Ja mu wszystko wyjaśniam. Major i ja wołamy:Nie strze­lać” Zaczęło świtać. Razem poszliśmy do wsi (…) Pi­jany telefonista coś bredzi, spod pierzyny wystają buty; zdejmujemy pierzynę, a tam leży Polak Gawejko, który po­dobno pierwszy przyniósł wódkę. Tak go wtedy miejscowi chłopi zbili, że na trzeci dzień zmarł. Major załadował mnie i telefonistę na samochód i pojechaliśmy do Komen­dantury Wojennej w Trzebiatowie. Tam już był ten kapi­tan, który chciał mnie zabić, i inni. Z ich informacji wynikało, że wszystkiemu jestem winny ja. Wówczas za­cząłem się domagać, żeby pojechać na miejsce wydarzenia i tam zrobić dochodzenie, gdyż są zabici, może i ranni – wszystko się wyjaśni. Jest prokurator, cała świta. Je­dziemy na miejsce. Po co śledztwo – leży zabity ojciec, jest sześcioro dzieci, które płaczą, a żona mdleje. W kościele na posadzce leży Horla, a na wozie pełno łupów (worki). Śledztwo zakończono; ustalono, że do wioski Świecie, gdzie był punkt telefoniczny, przyjechał wozem konnym kapitan ze starszyną i dwoma żołnierzami. Tele­fonista pijak. Z  Polakiem Gawejką pędzili samogon i ra­zem pili. Gdy przyjechali następni – razem sześciu męż­czyzn – wódki nie wystarczyło. Dwa zabudowania dalej szy­kowało się wesele, więc przygotowano duże zapasy. Ponieważ zjechali cię już goście, więc zastawiono stoły. Tam właśnie poszli podpici żołnierze, a widząc zastawione stoły, pełne butelek, zaczęli wyganiać wszystkich z po­mieszczenia. Jeden z gości przeciwstawił się, więc żoł­nierz strzelił mu w głowę. Dziewczyna, broniąc swego stryja, także „otrzymała” strzał, ale przestrzelono jej tylko ucho. Dziewczyna zemdlała, wrzucono ją do piwnicy. Żołnierze opróżnili butelki i wyszli na ulicę. Wtedy właśnie zobaczyli mnie, zaczaili się i złapali.

Odbył się sąd. Była to pokazówka przed całą dywi­zją. Wyrok: telefonista – kara śmierci, kapitan – 8 lat więzienia, starszyna – 3 lata (to był ten, który bił mnie kolbą i któremu strzeliłem w brzuch). Na salę rozpraw przyniesiono go na rękach, gdyż od czasu postrzelenia nie mógł chodzić.”

Po przedstawieniu powyższej relacji Stefan Sokołowski w krótkim komentarzu pisze: „Dzisiaj można się tylko zastanawiać, czy działanie komendanta Alfreda Turskiego i milicjanta Stanisława Horli były prawidłowe, czy musiało dojść do śmiertelnego postrzelenia S. Horli. Komendantura wojenna wypełniła swoje obowiązki – gwałt nie uszedł bezkarnie.” Pan Sokołowski kwestionuje więc bohaterską postawę Turskiego i Horli, którzy w tym przypadku ewidentnie działali w obronie ludności polskiej przed bandyckim napadem żołnierzy sowieckich. Wszak nie chodziło tylko, aby napić się samogonu, ale głównym celem wyprawy sowietów była grabież ludności cywilnej, o czym chociażby świadczy załadowany wóz z workami, który sowieci chcieli wywieźć. Równocześnie pan Sokołowski w sposób bezkrytyczny aprobuje postawę Rosjan. Z relacji Turskiego wynika, że początkowo został on aresztowany przez Rosjan, a wojsko sowieckie przez kilkanaście godzin dużą siłą atakowało broniącą się ludność polską. Nie wiadomo, jak nazywał się mężczyzna, który sprzeciwił się rabunkowi Rosjan i został przez nich zabity, a  także  nic nie wiemy o dziewczynie, która została postrzelona. Wiele okoliczności wymaga uzupełnienia. Należy przywrócić pamięć o tamtych wydarzeniach, gdyż przez kilkadziesiąt lat nie wolno było o nich mówić ani pisać. Żyją jeszcze ostatni naoczni świadkowie tamtych wypadków. Ocalmy pamięć i przywróćmy prawdę.

W związku ze zbliżającą się kolejną rocznicą walk o Kołobrzeg zwracam się z gorącym apelem do świadków tamtych wydarzeń, aby przedstawiali opisy dotyczące faktycznych relacji ludności polskiej z Armią Sowiecką w czasie jej przejścia przez ziemie polskie oraz tuż po wojnie. Być może zachowały się dokumenty dotyczące tych spraw. Proszę o osobisty kontakt w mojej kancelarii przy ulicy Ratuszowej 3/18 w Kołobrzegu codziennie w godzinach 9-16, lub telefonicznie 94-35-240-23.

Adwokat Edward Stępień

Napisane przez:

Zostaw komentarz

Musisz być zalogowany aby komentować.