Nasz wychowanek Tomek

Tomasz Kiełbasiński

Rocznik: 1972 r.

Wzrost: 200 cm

Pozycja:  środkowy, wysoki skrzydłowy

Kluby: 1987 r.- 2003 Kotwica Kołobrzeg,

sezon 2001/2 Orzeł Białogard

 

Edward Stępień (ES): Skąd pochodzisz i jak rozpoczęła się Twoja przygoda z koszykówką?

 

Tomasz Kiełbasiński (TK): Urodziłem się w Kołobrzegu i tu bez żadnych przerw mieszkam do dzisiaj. Ojciec jest z Bydgoszczy, a  mama z Wielunia. W rodzinie nie było tradycji sportowych. W szkole podstawowej nr 4 uprawiałem siatkówkę, którą prowadził Pan Małachowski. Koszykówka była sportem drugiego wyboru. Kiedy miałem 15 lat kolega namówił mnie abyśmy poszli na mecz Kotwicy do Sali Rycerskiej. Była bardzo duża liczba kibiców i potężny doping. Koszykówka mnie zafascynowała. W kotwicy grali wtedy Marek Jabłoński, Jacek Szczepański, Darek Mika i bracia Ernestowicz. Nawet nie marzyłem, że za trzy lata zagram u boku tych podziwianych koszykarzy. Krótko po  tej pierwszej wizycie na meczu za namową Marka Bohdziewicza rozpocząłem treningi w kadetach Kotwicy. Trenerem był Marek Bohdziewicz. W juniorach grałem między innymi z Rafałem Kolikowem, Tomkiem Szurka, Pawłem Chwaleba, Mariuszem Kułagą, Krzysztofem Szpądrowskim. Toczyliśmy wtedy twarde boje z drużynami z Wielkopolski. Wyróżniał się Lech Poznań, w którego składzie grali Jankowski i Ziółkowski, późniejsi reprezentanci Polski.

 

ES: Kiedy po raz pierwszy założyłeś koszulkę seniorskiej Kotwicy i jak przyjęli Cię koledzy?

 

TK:  Mój debiut nastąpił kiedy miałem 18 lat i grałem jeszcze w juniorach. Kotwica grała wtedy w III lidze, a mecze graliśmy na Sali Rycerskiej. Początkowo byłem tylko zamiennikiem i wchodziłem za Jacka Szczepańskiego. Trenerem był Andrzej Barszczak, na którego mówiono Antoni. W następnym roku do drużyny dołączyli Wołodia Żołnierowicz i Kola Tenasejczuk. Wołodia poprzednio grał w Koszalinie i już dobrze mówił po polsku, a Kola przyjechał prosto z Rosji i mówił tylko po rosyjsku, ale szybko się nauczył. Po tych wzmocnieniach zaczęliśmy poważnie myśleć o II lidze. Dodam, że karierę zawodniczą zakończył Marek Jabłoński ale zaczął pełnić funkcję kierownika drużyny. Jego największą zasługą było „skaptowanie” do Kotwicy Romka Czarnieckiego. Romek, który faktycznie miał na imię Romuald handlował wtedy częściami, a jego firma nazywała się „Romex”. Najpierw Marek namówił Romka do sponsorowania Kotwicy, a później żeby dołączył do grona działaczy.

Starsi koledzy dobrze mnie przyjęli, bo trenowaliśmy głównie dla własnej przyjemności. W III lidze byliśmy amatorami, a  treningi mieliśmy 3-4 razy w tygodniu. Prawie wszyscy pochodziliśmy z Kołobrzegu i byliśmy grupą przyjaciół silnie związanymi z miastem. Każdy pracował zawodowo, a sport uprawialiśmy dla przyjemności. Graliśmy dla kibiców, bez formalnych umów z klubem. Dostawaliśmy niewielkie kwoty na tzw. „dożywianie”. W przeliczeniu na dzisiejsze pieniądze to mogło być ok. 500 zł miesięcznie.

 

ES: W 1992  roku uzyskaliście po raz pierwszy w historii „Kotwicy” awans do II ligi, a więc na centralny szczebel rozgrywek. Co ten awans oznaczał dla drużyny?

 

TK: Zmiany były bardzo poważne. Do Kotwicy przyszli nowi zawodnicy z zewnątrz, gdyż niemożliwa była gra własnymi wychowankami. Zaczęli grać Gliszczyński, Bogucki, Czerniakiewicz, a  w każdym kolejnym sezonie dochodzili nowi. Niektórzy w Kołobrzegu byli tylko rok a inni jak na przykład Gliszczyński pozostali na stałe. Na początku II ligi trenował nas Marek Bohdziewicz ale przegraliśmy kilka meczy i w Kołobrzegu pojawił się Jerzy Olejniczak. Dla mnie był to początek profesjonalnej koszykówki.

 

ES: Niestety Jerzy Olejniczak już nie żyje i nie może podzielić się z nami swoimi wspomnieniami. Jak go wówczas postrzegałeś?

 

TK: Jerzy Olejniczak miał ogromny wpływ na rozwój Kołobrzeskiej koszykówki. Dzięki niemu dowiedziałem się co to jest koszykarska taktyka. Miał on ogromną wiedzę o zawodnikach i drużynach występujących w II lidze. Na treningach przygotowywał nas do najbliższego meczu i omawiał jak zachowują się nasi rywale na boisku. Olejniczak znał ich zagrywki i przygotowywał odpowiedź. Ćwiczyliśmy własne zagrywki. Niestety w meczu nie wszystko wychodziło, a „Olej” momentami reagował dość ekspresyjnie. Po błędzie potrafił wybiec na boisko i lekko poszarpać swojego gracza. Olejniczak cieszył się w środowisku niezwykłym szacunkiem i dlatego sędziowie udawali, że nie widzą nerwowych zachowań „Oleja”. Trzeba przyznać, że Olejniczak nigdy nie dyskutował z sędziami tylko opieprzał własnych graczy. Był niezwykle charyzmatyczny i miał dar zmobilizowania drużyny do najwyższego wysiłku. Pamiętam, że w jakimś meczu do połowy gra nie wychodziła  i sporo przegrywaliśmy. Olejniczak wszedł na przerwie do szatni  i powiedział – teraz wiem dlaczego waszym lekarzem jest ginekolog, bo gracie jak „p…..”. po takiej przemowie na drugą połowę wyszła inna drużyna i ostatecznie odrobiliśmy straty i wygraliśmy mecz. Chcę dodać, że naszym lekarzem klubowym był wtedy Marek Hok, który miał specjalizację z ginekologii. „Olej” miał ogromny szacunek u sędziów o czym wielokrotnie się przekonaliśmy. Graliśmy na turnieju w Świeciu z „Polfarmą” Stargard Gdański, której trenerem był Tadeusz Huciński (doktor koszykówki). Tuż przed rozpoczęciem meczu „Olej” gdzieś wyszedł z sali i mecz rozpoczęliśmy bez niego. Po około 2 minutach przy linii bocznej pojawił się Olejniczak z filiżanką kawy w ręku. Sędzia widząc to przerwał grę, a „Olej” dostojnym krokiem przemaszerował przez środek boiska i usiadł na ławkę trenerską. Dopiero wtedy sędziowie wznowili grę.

 

ES: Jak podliczył Grzesiek Bargiel rozegrałeś w Kotwicy 203 mecze i rzuciłeś 916 punktów. Pamiętam, że oprócz gry podkoszowej zdobywałeś dużo punktów z półdystansu. Czy jesteś zadowolony ze swoich indywidualnych statystyk?

 

TK: Nie znałem tych statystyk. Pamiętam, że mogłyby być dużo lepsze, ale niestety miałem liczne kontuzje i długie przerwy spowodowane ich leczeniem. Były to urazy kolana, barku i kręgosłupa. Przeszedłem kilka operacji, a raz przerwa trwała ponad sezon. W klubie za moich czasów nie było profesjonalnej rehabilitacji i opieki medycznej z prawdziwego zdarzenia, Z kontuzjami trzeba było radzić sobie samemu. Sposobem na uraz stawu skokowego było silne obwiązanie bandażem kostki, a Kola zalecał okłady z własnego moczu.

 

ES: W poprzednim sezonie mieliśmy teoretycznie silną ekipę ale zawodnicy byli ze sobą skłóceni i zamiast zespołu było kilka grupek, co przekładało się na marne efekty. Jak to było za Twoich czasów?

 

TK: Najbardziej zgrana ekipa była pod koniec III ligi i na początku naszej gry w II lidze t. w latach 1990-1995. Moim najlepszym przyjacielem z parkietu był nieodżałowanej pamięci Marcin Kłys. Przyszedł on do nas z ŁKS-u Łódź. Był bardzo utalentowany i grał w reprezentacji Polski juniorów, ale niestety poważna kontuzja kolana zahamowała jego karierę. Był duszą towarzystwa, dobrym duchem zespołu przez wszystkich lubianym. Po jego tragicznej śmierci Mariusz Fiedosewicz wpadł na pomysł aby organizować coroczny Memoriał im. Marcina Kłysa, który jest rozgrywany do dzisiaj. Występują w nim drużyny oldbojów z Torunia, Gdańska, Poznania, Szczecina oraz „Stara Kotwica” w której mam zaszczyt występować obok Fiedosewicza, Miki, Bardy, Cętkowskiego, Gliszczyńskiego, Szczepańskiego, Molskiego, Czerniakiewicza i kilkunastu innych. Memoriał to okazja do spotkania starych przyjaciół.

 

ES: W historii kołobrzeskiej koszykówki nie może zabraknąć rozgrywek drużyn amatorskich, a obecnie noszących nazwę NBA tj. Nadmorski Basket Amatorski. Przez wiele lat występowałeś w tych rozgrywkach.

 

TK: Po zakończeniu czynnego uprawiania sportu, bawię się w koszykówkę i występuję w rozgrywkach amatorskich. W większości była to drużyna nosząca nazwę „Starlet”. Moja drużyna wielokrotnie wygrywała ligę amatorską. Razem ze mną grali Blachura, Fiedosewicz, Semenowicz i wielu innych, a obecnie nawet takie gwiazdy kołobrzeskiej koszykówki jak Arabas czy Wichniarz.  Któregoś roku „Starlet” wystąpił w rozgrywkach do ligi amatorskiej w Koszalinie i ją wygraliśmy zostając mistrzami Koszalina. Wywołało  to dużą irytację niektórych Koszalinian, z którymi od zawsze toczmy rywalizację.

 

ES: Jak układa się Twoje życie rodzinne?

 

TK: Mam udane i szczęśliwe małżeństwo z Anią, która urodziła wspaniałe córki Karolinę i Julię. Jestem dumnym dziadkiem wnuczki Rozalii. Oprócz żony, córek i wnuczki jestem zakochany w koszykówce i niezmiennie pozostaję fanem Kotwy. W tym roku gra naszego zespołu mi się bardzo podoba ale nie oczekuję awansu. Najbardziej cieszy mnie tak liczny powrót na trybuny znakomitych kołobrzeskich kibiców. Ich wspaniały doping robi ogromne wrażenie na drużynach przyjezdnych.

 

ES: Wiem o twoim zaangażowaniu, bo widujemy się na meczach. Dziękuję za wywiad, a w imieniu kibiców za 15 sezonów gry dla Kotwy i za hektolitry potu, który wylewałeś na parkiet. Chciałbym życzyć Kotwicy aby, każdego roku wychowała choćby jednego takiego zawodnika jakim jest Tomek Kiełbasiński.

 

TK: Bardzo dziękuję i do zobaczenia na meczach.

 

 

 

 

Edward Stępień

Napisane przez:

Zostaw komentarz

Musisz być zalogowany aby komentować.