Z ławy obrońcy i kibica (5). O metodach prowadzenia dyskusji publicznej.

W książce „Kołobrzeg – twierdza Solidarności” przedstawiłem fakty głównie widziane oczami bezpieki. Wszystko to co pisałem oparte było o dokumenty, na które skrupulatnie powoływałem się w pracy, wskazując ich sygnatury i miejsce ich przechowywania. Od początku zdawałem sobie sprawę, że ujawniam fakty bardzo niewygodne dla wielu ludzi, a przede wszystkim dla funkcjonariuszy byłej Służby Bezpieczeństwa i innych organów państwa totalitarnego. Bardzo dobrze znam metody działania Służby Bezpieczeństwa i wielokrotnie konkretne przypadki przytaczam w mojej książce. Piszę na przykład o akcjach podejmowanych wobec Lecha Kozery, a polegających na rozpuszczaniu nieprawdziwych pogłosek, że poszedł on na współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa. Powszechnie znane są szykany wobec księdza Jerzego Popiełuszki polegające między innymi na pisaniu kartek w imieniu kobiety, z którą rzekomo miał dziecko. Służba Bezpieczeństwa „żywiła” się kłamstwem i kłamstwo było jedną z głównych broni reżimu komunistycznego. Nie zdziwiło więc mnie, gdy po napisaniu książki przedstawiającej prawdziwe oblicze Służby Bezpieczeństwa w Kołobrzegu, pojawiły się pogłoski, które miały mnie zdyskredytować. Jeżeli nie ma rzeczowych, merytorycznych argumentów, to wówczas ubecka metoda nakazuje obrzucić autora błotem i przypisać mu cechy, których nigdy nie posiadał. Starożytni Grecy, którzy stworzyli sztukę prowadzenia sporów uznawali, że nieuczciwe są argumenty kierowane przeciwko osobie, które nie odnoszą się do treści wypowiedzi. Według takich nieuczciwych praktyk nie jest ważne, co kto powiedział i czy treść jego wypowiedzi jest prawdziwa czy też nieprawdziwa, tylko kto to powiedział.

Po relacji pana Roberta Dziemby z rocznicy manifestacji pod Katedrą znalazł się komentarz podpisany „Malwina” zamieszczony w dniu 11 listopada 2010 r. o godzinie 1021 (wpis 24) o treści: „Czy prawdą jest, że w sprawie przeciw S.C. orzekał sędzia G. zeznawał milicjant J. R i inni, oskarżyciel domagał się 5 lat bezwzględnego pozbawienia wolności a tym oskarżycielem był ówczesny prokurator Edward Stępień?????”. Powyższy wpis uznałem za oczywistą „fałszywkę” rozpuszczaną przez Służbę Bezpieczeństwa i zamierzałem to zignorować, ale ponieważ kilku innych internautów domagało się w tej sprawie wyjaśnień uznałem, że należy przedstawić fakty.

W tamtym czasie, tj. w latach 70-tych na studia prawnicze przyjmowano bardzo niewiele osób i zawód prawnika był deficytowy. Pamiętam, że na Wydział Prawa Uniwersytetu w Gdańsku zdawało 900 osób, a przyjęto 100 i były to jedyne studia prawnicze od Szczecina do Białegostoku. Idąc na studia chciałem zostać adwokatem, a jedyną możliwością w moim przypadku było odbycie aplikacji prokuratorskiej lub sędziowskiej. Jeszcze jako student podpisałem umowę o stypendium fundowane z prokuraturą, co umożliwiło mi rozpoczęcie aplikacji prokuratorskiej. O prokuraturze wiedziałem, że zajmuje się ściganiem przestępców. Po tygodniu aplikacji (rozpoczęła się 1979 r.) przekonałem się, że prokuratura jest organizacją w dalekim stopniu upolitycznioną, gdyż nakazano mi złożyć deklarację o przystąpieniu do Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej. Odmówiłem, gdyż miałem głęboko ukształtowane poglądy patriotyczne. Z pokolenia dziadków kilku członków rodziny walczyło u Piłsudskiego, ojciec był żołnierzem kampanii wrześniowej, a cała moja rodzina została wywieziona na Syberię. Na studiach kolegami z roku byli znani opozycjoniści Jan Łopuszański i Lech Mażewski, a zajęcia z prawa pracy prowadził Lech Kaczyński. Moja odmowa wstąpienia do partii, którą wtedy traktowałem jako organizację okupanta sowieckiego była naturalną konsekwencją dotychczasowych doświadczeń i przekonań. Były pogróżki, że zostanę zwolniony, jeżeli nie wstąpię w szeregi partii. Nie wyrzucono mnie z prokuratury, gdyż wcześniejsza umowa o stypendium wiązała obie strony przez kilka lat. Ponadto w tym czasie prokuratura cierpiała na braki kadrowe i z tych powodów tolerowano wiele lat moją obecność pomimo konsekwentnego odmawiania wstąpienia do partii. Początkowo byłem w prokuraturze w Płocku, a po powodzi, w której straciłem dom, w październiku 1982 r. przeniosłem się do Kołobrzegu. Przyjęto mnie, gdyż jeden z prokuratorów odszedł i objął stanowisko I Sekretarza Komitetu Miejskiego PZPR w Kołobrzegu, a inny prokurator przechodził na emeryturę. Idylla w nowym miejscu pracy trwała przez kilka dni. Szef prokuratury Stefan Gnat, gdy dowiedział się, że nie jestem członkiem PZPR-u, zaczął w różny sposób przymuszać mnie do wstąpienia do partii ubolewając, że byłbym jedynym bezpartyjnym prokuratorem w całym ówczesnym województwie koszalińskim i że stopień upartyjnienia w Prokuraturze Rejonowej w Kołobrzegu z mojego powodu gwałtownie się obniży. Twierdził on, że istnieje stuprocentowe „upartyjnienie” prokuratury i ja nie mogę być wyjątkiem. Stefan Gnat doznał kolejnego szoku, gdyż świeżo przyjęty aplikant Wacław Gołuński również odmówił wstąpienia do PZPR-u i były już dwie „czarne owce”. Obydwaj byliśmy traktowani w sposób nieufny i na przykład nie zapraszano nas na narady dotyczące spraw politycznych, ani też nigdy nie otrzymałem do prowadzenia żadnej sprawy związanej z „Solidarnością” i działaczami opozycji. Tego rodzaju sprawy trzymano przede mną w tajemnicy i przystępując do pisanie książki wiedziałem o sprawie Piotra Pawłowskiego, gdyż pisano o tym w gazecie oraz wiedziałem, ze toczyły się sprawy w trybie przyspieszonym przeciwko uczestnikom manifestacji w dniu 10 listopada 1982 r. W sprawie Dariusza Malczaka obrońcą był adw. Marek Eider, który na rozprawie złożył wnioski dowodowe i sędzia pani Kowalkiewicz uwzględniła je, odroczyła rozprawę i w ten sposób zmieniła tryb z przyspieszonego na zwyczajny. Była to cała moja wiedza, którą miałem pracując w prokuraturze o sprawach politycznych. W książce „Kołobrzeg – twierdza „Solidarności” opisuję 21 spraw politycznych w Kołobrzegu, o których dowiedziałem się z dokumentów IPN-u. Dlatego też za zwykle pomówienie uznaję twierdzenia jakobym jako prokurator żądał w procesie politycznym pięć lat pozbawienia wolności. Jest to oczywista nieprawda. Zajmowałem się zwykłymi sprawami kryminalnymi, kradzieżami, rozbojami, zabójstwami czy też wypadkami drogowymi. Ze swojej praktyki pamiętam dwa tragiczne wypadki na przejeździe kolejowym przy ulicy Grzybowskiej, czy też odrażające zabójstwo na ulicy Wolności. Robiłem to, co robią prokuratorzy w każdym kraju. Prokuratorzy zajmujący się wtedy sprawami politycznymi musieli cieszyć się zaufaniem Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, a ja tego rodzaju zaufania byłem pozbawiony. Wiązało się to z brakiem możliwości awansu, a na porządku dziennym było „podszczypywanie” na przykład przez pozbawienie premii bez podania powodu. W prokuraturze pracowały osoby o różnych postawach. Sporo było twardogłowych politruków, ale byli też ludzie o otwartych umysłach, którzy nie bali się głosić poglądów sprzecznych z oficjalną doktryną. Mało znanym faktem jest internowanie w grudniu 1981 roku kilku prokuratorów.

Na zadane pytanie czy wiem kto był oskarżycielem w sprawie, która odbyła się 12 listopada 1982 r. – odpowiadam, że tego dnia było ich kilka, a konkretnie pięć spraw toczyło się przed Sądem Rejonowym, a kilka przed Kolegium ds. Wykroczeń w Kołobrzegu. W chwili pisania książki dysponowałem aktami przechowywanymi w IPN w Szczecinie pod sygnaturą akt IPN Sz 350/52, która zwiera meldunki i różne dokumenty wytworzone przez Służbę Bezpieczeństwa, w tym również informacje o toczących sie sprawach w sądzie i kolegium. Zwróciłem się do sądu o udostępnienie wglądu do akt spraw karnych, ale poinformowano mnie, że zostały zniszczone w okresie od 2000 do 2004 roku. Zniszczono również akta podręczne, które były w prokuraturze. Zachowały się natomiast repertoria, tj. spisy prowadzonych spraw zawierające wiele istotnych szczegółów, na które powoływałem się w mojej książce. Odsyłam więc do książki na strony od 52 do 62 i od 312 do 315. Zawarte są tam informacje, które opublikowałem jako pierwszy, gdyż dotychczas ukazywały się jedynie wzmianki bez istotnych szczegółów. Ubolewam, że nie udało mi się skontaktować z żadną z osób, które wówczas po manifestacji zostały skazane przez sąd. Szczupłość materiałów, jakimi dotychczas dysponowałem nie pozwala na szczegółowe przedstawienie represji, jakie dotknęły uczestników manifestacji. Jest to temat, który mnie bardzo interesuje, cały czas prowadzę badania i mam nadzieje, że ustalę dalsze szczegóły, a wówczas na pewno o wynikach poinformuję czytelników.

Nie chcę snuć przypuszczeń z jakiego powodu „Malwina” stara się mnie oczernić. Opluwanie przy użyciu formy pytającej jest też oszczerstwem. Taką metodą posłużył się Andrzej Lepper, co spotkało się z potępieniem. Mam nadzieje, że „Malwina” zgłosi się do mnie i publicznie przeprosi.

Adwokat Edward Stępień

Napisane przez:

Zostaw komentarz

Musisz być zalogowany aby komentować.