Z ławy obrońcy i kibica (101) Nieznany epizod stanu wojennego

         Kilka dni temu do mojej kancelarii zgłosił się stały mieszkaniec Kołobrzegu Pan Ireneusz i opowiedział mi swoją historię dotyczącą stanu wojennego. Od kilkunastu lat badam wszystkie procesy polityczne na Pomorzu Środkowym, ale przypadek Pana Ireneusza nie był mi dotychczas znany. Spisałem więc relację Pana Ireneusza. 

                     Urodziłem się w 1963 r. w Drawsku Pomorskim, a wraz z rodzicami zamieszkiwałem w miejscowości Ostrowice, powiat Drawsko Pomorskie. Mój ojciec Ludwik pochodzi z Wolicy Polskiej, powiat Sambor, województwo lwowskie. Mój dziadek i ojciec utracili gospodarstwo rolne i zostali z niego wypędzeni i w 1945 r. osiedlili się w Ostrowicach i objęli małe gospodarstwo rolne. Moi rodzice mieli przekonania patriotyczne i byli przeciwni okupacji Polski przez sowietów. Miałem  dwóch starszych braci i obaj pracowali w Szczecinie jako stoczniowcy. Brat Romuald jako pracownik Stoczni im. Adolfa Warskiego w Szczecinie brał udział w strajku w 1970 roku, o którym bardzo szczegółowo mi opowiadał, jak również oprowadzał mnie po miejscach związanych ze strajkiem. Drugi z moich braci, Krzysztof, pracował w Stoczni ,,Parnica” w Szczecinie i brał czynny udział w strajku w 1980 roku i również opowiadał mi o tym, co się wydarzyło w Polsce w okresie ,,Solidarności”. Rodzice oraz bracia wychowywali mnie w duchu patriotyzmu i wiedziałem, że Polska musi odzyskać niepodległość.

         W chwili, kiedy wprowadzono stan wojenny miałem 18 lat i skończyłem szkołę zawodową w kierunku kierowca mechanik i podjąłem pracę w PZM-ocie w Drawsku Pomorskim jako mechanik. Wstąpiłem do ,,Solidarności” i uczestniczyłem w jej pracach. Po wprowadzeniu stanu wojennego, w święta Bożego Narodzenia, w Ostrowicach, na murach sklepu, mleczarni, restauracji, razem z kolegą Janem pisaliśmy kolorową kredą hasła ,,Niech żyje Solidarność”, ,,Precz z komuną”, ,,PZPR to huje”. Było to w nocy z pierwszego na drugi dzień Świąt Bożego Narodzenia. Jan mieszkał w tej samej miejscowości i był dwa lata starszy ode mnie. Mieliśmy te same poglądy na komunistów. Pisanie haseł na murach było moim pomysłem, a Jan mi pomagał. W drugi dzień świąt, po powrocie z kościoła, podjechał gazik ,,UAZ” milicyjny i zabrali mnie na posterunek milicji w Ostrowicach. Po mnie przyjechał milicjant, który nazywał się Krakus. Na posterunku był już komendant Czarnecki, który kilka razy uderzył mnie po plecach pałką. Chwytał mnie za ubranie i szarpał, krzycząc, że znaleźli ślady butów na śniegu. Później coś pisał, co sam uważał za stosowne i wrzeszczał na mnie, żebym to podpisał. Ja byłem przestraszony i podpisałem co mi podsunął i nie wiem, co tam było w ogóle napisane. Mój kolega Jan prawdopodobnie w tym czasie siedział zamknięty w innym pomieszczeniu. Po około dwóch godzinach przyjechał duży Fiat z czterema milicjantami z Drawska Pomorskiego, którzy byli uzbrojeni w długą broń Kbk-Ak. Zawieźli mnie pod mleczarnię. Było tam wielu ludzi. Prowadzono mnie z wycelowanymi we mnie karabinami. Dali mi jutowy worek po ziemniakach i kazali nim ścierać napis. Kiedy coś już wytarłem, to wsadzili mnie do samochodu i zawieźli do Drawska Pomorskiego i osadzono mnie w areszcie w Drawsku Pomorskim na komisariacie. Rano, po dwóch dniach, tj. 28.12.1981 r., w kajdankach, zostałem doprowadzony do Sądu Rejonowego w Drawsku Pomorskim, gdzie odbyła się rozprawa w trybie przyśpieszonym. Teraz wiem, że miała ona sygnaturę II KP 349/81 ,,D”. Miałem zarzut, że znieważyłem Polską Zjednoczoną Partię Robotniczą, tj. o czyn z art. 237 k.k. z 1969 r.. Zostałem skazany na karę 10 miesięcy bezwzględnego pozbawienia wolności. Nie przyznano mi obrońcy i nie uczestniczył on w rozprawie. Było dwóch czy trzech świadków, z których jeden zeznał, że widział jak malowałem te hasła. Razem ze mną był sądzony Jan,, ale on miał łagodniejszy zarzut, gdyż zarzucono mu, że namalował hasło ,,Niech żyje Solidarność”. Nie pamiętam jak nazywał się sędzia, ale był to starszy mężczyzna. Milicjant Czarnecki chciał mnie zawieźć do aresztu w Szczecinku, ale na korytarz wyszedł sędzia i powiedział, że wyrok jest nieprawomocny i mogę się od niego odwołać. Razem ze mną był mój brat Krzysztof i wyszedłem na wolność. Apelację od tego wyroku złożył w moim imieniu adwokat Kowalczyk z Koszalina. Sąd Wojewódzki w Koszalinie w dniu 2 lutego 1982 r. sygn. akt II Kr 12/82 zmienił wyrok i orzekł, że karę 10 miesięcy pozbawienia wolności zawiesza na 3 lata. Ponadto orzekł grzywnę 15.000,00 zł oraz 20 godzin nieodpłatnej pracy fizycznej. Była to dla mnie bardzo duża kara, gdyż w PZM-ocie zarabiałem poniżej 2.000,00 zł. Rodzice pożyczyli pieniądze, zapłacili grzywnę, a później przez długi czas je spłacali. Musiałem często meldować się na posterunku milicji w Ostrowicach u komendanta Czarneckiego, który mnie straszył, że może mnie znowu wsadzić. Formalnie był on moim kuratorem. Istotną dla mnie karą było również to, że zostałem pozbawiony pracy w PZM-ocie z tego powodu, że byłem skazany. Stałem się więc osobą bezrobotną. Cała sprawa została opisana w ,,Głosie Koszalińskim” i wymieniono tam moje nazwisko ze stwierdzeniem, że popełniłem czyn o charakterze chuligańskim i znieważyłem PZPR. To publiczne napiętnowanie spowodowało, że nie mogłem znaleźć żadnej pracy. Pracowałem jedynie dorywczo na czarno, bez formalnego zatrudnienia. Prywaciarz, u którego dorabiałem powiedział, że nie może mnie zatrudnić, bo byłem skazany. Bez pracy pozostawałem ponad 2 lata. Dopiero w 1984 roku znalazłem zatrudnienie w Rolniczej Spółdzielni Produkcyjnej w Siecinie w charakterze kierowcy.          

         Rzecznik Praw Obywatelskich 25 czerwca 2009 r. wniósł do Sądu Najwyższego kasację od wyroku Sądu Wojewódzkiego w Koszalinie i została ona uwzględniona na moją korzyść. Sąd Najwyższy wydał wyrok w sprawie V KK 206/10 i stwierdził, że jestem niewinny.

         W trakcie badań spraw politycznych z naszego terenu, znalazłem ich około czterystu. Ogromna większość zakończyła się długim pobytem w więzieniu. Mój rozmówca miał wyjątkowe szczęście, że nie trafił do więzienia, a jedynie odsiedział trzy dni w areszcie. Skutki tego rodzaju wyroków były różnorakie, gdyż najbardziej dotkliwe było pozbawienie pracy, co następowało w każdym przypadku. Ireneusz szczegółowo opisywał mi swoje doznania psychiczne, miał wszak zaledwie 18 lat, a był w kajdankach, prowadzony pod lufami karabinów i nie wiedział, co się z nim stanie. Mówił mi, że pomimo upływu czterdziestu lat, wydarzenia te są dla niego ogromną traumą i do dzisiaj pamięta każdy szczegół z tamtego czasu.

Adwokat Edward Stępień

Napisane przez:

Zostaw komentarz

Musisz być zalogowany aby komentować.