12. Sprawa Operacyjnego Rozpracowania kryptonim ”Stacja”

       Przedstawione w niniejszej pracy sprawy operacyjne prowadziła Służba Bezpieczeństwa z Kołobrzegu, a towarzysze esbecy z Koszalinie sprawowali nadzór lub włączali się do poszczególnych czynności. Nieraz uznawano, że sprawa jest tak poważna, że przejmowała ją centrala wojewódzka, jak miało to miejsce w sprawie o kryptonimie „Pegaz”, i na jej potrzeby utworzono specjalną grupę operacyjną, kierowaną bezpośrednio przez struktury wojewódzkie SB. Sprawa Operacyjnego Rozpracowania kryptonim „Stacja” miała najwyższą rangę, bowiem była prowadzona bezpośrednio przez Wydział XI Departamentu II Służby Bezpieczeństwa w Warszawie.[1] Wydział II SB w Koszalinie oraz esbecy w Kołobrzegu wykonywali jedynie zlecone czynności przez warszawską centralę. Figurantami SOR „Stacja” byli Marcin Kaleta i Marek Tarka. Po wprowadzeniu stanu wojennego obaj przebywali w Szwecji i byli działaczami Biura „Solidarności” w Sztokholmie, w skład którego wchodzili Jakub Święcicki, Piotr Mayer, Marek Tarka, Anna Bogucka, Marek Kasprzak, a także Japończyk Joshido Umeda.[2] Spośród tego grona Marek Tarka jest kołobrzeżaninem, ukończył Szkołę Podstawową Nr 3, a następnie Technikum Rybołówstwa Morskiego w Kołobrzegu, a po studiach w Szczecinie zaczął pracę w Polskiej Żegludze Bałtyckiej w Kołobrzegu.[3] Działalność w „Solidarności” Marek Tarka opisał w przekazanej mi relacji. Ponieważ są to fakty bardzo mało w Polsce znane, przedstawię jej znaczne fragmenty:

      „W 1980 r. po studiach podjąłem pracę w PŻB jako motorzysta, a następnie jako asystent maszynowy na promach MF „Skandynawia” i MF „Pomerania”. Chyba gdzieś na początku lipca 1980 r. prom „Pomerania” został wyczarterowany do Szwecji na linię Kalmar – Röne na wyspie Bornholm. W Kalmar wraz z kilkoma kolegami z załogi (o ile dobrze pamiętam byli to Marek Tomaszewski, Henryk Sadzik, Michał…) nawiązałem znajomość z zamieszkałym w Szwecji Marianem Kaletą, który był już wtedy od wielu lat zaangażowany w działalność opozycyjną. Miał kontakt z „Kulturą” w Paryżu, rządem na uchodźctwie w Londynie oraz z całą masą ludzi oddanych sprawie na terenie Europy. (…)

Spotkaliśmy się chyba ze dwa razy. Pamiętam, że dostałem jakąś literaturę do poczytania. Potem nastąpił ten gorący sierpień 1980 r. Pływaliśmy wtedy do Ystad. W związku z wydarzeniami na wybrzeżu należało uruchomić jak najwięcej kanałów przerzutowych poczty do i z kraju, części zamiennych do powielaczy itp.

Na MF„Pomerania” było nas, o ile pamiętam – dwóch, w porywach trzech wtajemniczonych. Zadania wykonywaliśmy każdy z osobna, nie informując pozostałych z grupy. W miarę rozwoju sytuacji politycznej, nasza działalność była coraz bardziej intensywna. Z początku była Warszawa i Niezależna Oficyna Wydawnicza „Nowa”. Po podpisaniu porozumień sierpniowych, kiedy ustaliły się regiony „Solidarności” w kraju, dostarczałem pocztę i części zamienne maszyn dla Regionu „Mazowsze”. Byłem też w Gdańsku z pocztą. Szmuglowaliśmy do kraju książki, wydawnictwa „Kultura” i inne wydawnictwa. Pisane, wolne słowo było skuteczną bronią, której czerwony reżim bał się chyba najbardziej.

Pamiętam też, że do siedziby Regionu „Mazowsze” wchodziło się główną bramą, załatwiało sprawę i wychodziło się tylnym wyjściem (raz nawet przez okno), gdyż bezpieka „czuwała” przed wejściem. Do NSZZ „Solidarność” wstąpiłem od razu, jak tylko zawiązała się komórka w PŻB. Byłem zwykłym członkiem i nie udzielałem się na terenie przedsiębiorstwa.

Z biegiem 1981 roku, szczególnie we wrześniu, listopadzie zaczęło czuć się coś w powietrzu, jakiś niepokój. W listopadzie byłem w Warszawie zawieźć części do powielaczy i pocztę. Spotkałem się z Markiem Borowikiem, Grześkiem Bogutą i Markiem Chimiakiem z oficyny wydawniczej „Nowa”. Odprowadzili mnie na pociąg na dworzec centralny. Siedzieliśmy w zimnej restauracji i piliśmy herbatę, aby się rozgrzać. Pamiętam nastroje były pozytywne, „czerwony leżał”. Mnie natomiast zastanawiała duża ilość uzbrojonych patroli wojskowych na mieście i na dworcu. Spytałem się wtedy moich kolegów, czy to ich nie irytuje. Ależ nie, wojsko jest z nami – otrzymałem odpowiedź.

11 grudnia 1981 r. delegacja „Nowej” (między innymi Grzesiek Boguta) po objeździe kilku krajów europejskich, w tym Francji, gdzie spotkała się w Maisons-Laffitte z Jerzym Giedroyciem, wracała promem „Pomerania” do kraju ze Szwecji.  Ja i Marek Tomaszewski mieliśmy pieczę nad nimi w trakcie rejsu. Widzieliśmy jak dwóch „smutnych panów” z wiadomego urzędu obserwowało nas. W Świnoujściu przemyciliśmy przez cło ważne, „trefne” materiały dla „Nowej”, gdyż samochód delegacji był narażony na szczególną kontrolę. Delegacja, jak się potem okazało, została 13 grudnia 1981 r. zatrzymana przez patrol wojskowy na trasie do Warszawy, już po ogłoszeniu stanu wojennego.

My płyniemy w kolejny rejs do Ystad i tego samego dnia z powrotem do Świnoujścia. W nocy kolega (motorzysta Zygmunt) budzi mnie i informuje o wprowadzeniu stanu wojennego. Nie orientujemy się, co to oznacza. Wpływamy do Świnoujścia. (…) Spodziewam się, że mogą czekać na mnie, gdyż doszły nas głosy, że całą masę ludzi aresztowano lub internowano. (…)

Na statku zaczynają dziać się dantejskie sceny, ludzie próbują kupować bilety na rejs powrotny do Ystad. Wjeżdżając na prom w Ystad nie zdawali sobie sprawy, co zgotował swojemu narodowi generał Jaruzelski. Dopiero gdy zbliżaliśmy się do Świnoujścia, ocknęli się i zapragnęli wracać do Szwecji. Było już za późno.

Po zacumowaniu w Świnoujściu wojsko momentalnie weszło na burtę i zaczęło sprowadzać siłą pasażerów próbujących pozostać na statku. Na pokładzie stały samochody bez właścicieli, którzy albo się gdzieś ukryli, albo sprowadzono ich siłą, nie zważając na to, że pozostawili pojazdy na burcie. Z racji mojego stanowiska miałem możliwość poruszania się po wszystkich centralach i podcentralach klimatycznych i wentylacyjnych na całym statku. W ten sposób przemieszczając się z miejsca na miejsce przeczekałem cały postój w Świnoujściu. Być może tą metodą uniknąłem aresztowania. Nie byłem pewien, na ile bezpieka i wojsko współpracowało ze sobą i jakie informacje posiadały. Człowiek wtedy nie był pewien nawet swoich najbliższych kolegów.

Chyba około godziny 14-15 wyszliśmy w morze z kursem na Ystad. „Wrona” chciała w ten sposób pokazać zachodowi, że wszystko funkcjonuje jak należy, linie promowe też. Ja pojawiam się z powrotem jak gdyby nigdy nic się nie działo. Nastrój na statku paskudny. Nie mamy kontaktu z naszymi rodzinami, nie wiemy, co się dzieje z nimi. Mam obawy, że gdy przeprowadzą rewizję w Kołobrzegu w mieszkaniu moich teściów, u których mieszkaliśmy z żoną i córeczką, lub u moich rodziców, to znajdą chociażby książki przerzucone z zachodu do dalszej dystrybucji, co mogło rodzinę narazić na duże kłopoty. (…)

Po przypłynięciu do Ystad w godzinach nocnych kapitan zwołał załogę, poinformował nas o sytuacji, że zostaliśmy zmilitaryzowani i obowiązują nas zasady wojskowe. Kapitan stwierdził jednocześnie, że nikomu nie zabrania opuszczenia statku. Każdy odpowiada za siebie. Pewna część załogi opuściła prom i została w Ystad.[4]

Stoimy całą noc z 13 na 14 grudnia w Ystad. Rano 14 grudnia schodzę na terminal w Ystad z zamiarem zadzwonienia do Mariana Kalety. Mam na sobie sweter, dżinsy, drewniaki na nogach i parę szwedzkich koron w kieszeni na telefon. Na terminalu przebywała wtedy ogromna rzesza dziennikarzy ciekawych wydarzeń w Polsce. Kraj był zupełnie odcięty od świata i jedną z nielicznych możliwości na uzyskanie jakiejś informacji były promy, które nadal kursowały. Okazało się, że wśród tej grupy był Marian Kaleta, Józek Lebenbaum, Jakub  Święcicki, (chyba też Jan Axel Stoltz), czyli ludzie, którzy działali w Szwecji  pomagając NSZZ „Solidarność”, jak również opozycji w kraju. Wszyscy „wystartowali” do mnie z pytaniami, co się w kraju dzieje, jak to wszystko tam wygląda. Byłem zszokowany i zaskoczony, tym bardziej, że zaczęto mi robić zdjęcia, a to mogło oznaczać tylko jeszcze większy kłopot z bezpieką, gdyż wiadomo, że placówki dyplomatyczne śledzą massmedia. W pewnym momencie znalazł się tekst odezwy robotników stoczni szczecińskiej przeszmuglowany z Polski. Trzeba go było odczytać przed kamerami (chyba) większości dużych sieci telewizyjnych, aby ta odezwa i w ogóle cała sprawa pogwałcenia dążeń wolnościowych w Polsce znalazła się na łamach światowych massmediów. Wtedy już wiedziałem, że jestem „spalony” w kraju. Zauważyłem w grupie gapiów osoby, które według moich kolegów były w ten czy inny sposób związane z konsulatem polskim w Malmö. Zgodziłem się na odczytanie odezwy przed kamerami. W trakcie odczytywania słyszałem, jak ktoś z grupy gapiów krzyknął, że to nieprawda, to tylko zła propaganda. Była to jedna z osób, o których wspomniałem wcześniej. Odezwę odczytałem spontanicznie. Był to moment, gdy mogłem „przyrżnąć” komunie. Potem dopiero przyszła refleksja, co dalej. Do kraju, gdzie zostawiłem żonę z dwuletnią córeczką, wracać nie mogłem. Jaki by mieli ze mnie pożytek, gdybym wróciwszy wylądował być może na parę lat w odosobnieniu w jakimś obozie – pomyślałem. Następna refleksja – przecież to nie może trwać długo, trzeba wierzyć w naród, na pewno nie pozwoli komunie szastać sobą. Powrócę na pewno najdalej za miesiąc do Polski.

W tej tragicznej sytuacji jest jakiś paradoks, a mianowicie w trakcie różnych dywagacji na tematy sytuacji w kraju i możliwości ingerencji naszych sąsiadów tylko za ostatecznie dobre wyjście uważałem emigrację z kraju i to jeszcze podkreślałem często, że na pewno nie do takiego smutnego kraju, jakim jest Szwecja.

Stało się. Była to niespodziewana i najtrudniejsza decyzja, którą podjąłem i która zaważyła jak się potem okazało na reszcie mojego życia.

Dalsze wydarzenia potoczyły się szybko. Najpierw przejazd do Malmö, całą grupą (Marian Kaleta, Józek Lebenbaum, Jakub Święcicki) wraz z dziennikarzami, którzy cały czas czekali na każdą najmniejszą informację z Polski.

W mieszkaniu Mariana Kalety odbyliśmy krótką naradę. Postanowiłem, że polecę z Jakubem Święcickim samolotem do Sztokholmu. Tam są większe możliwości oddziaływania na szwedzkie władze, związki zawodowe, jeżeli chodzi o sprawę polską.

Po przylocie do Sztokholmu około godziny 13, pierwsze co robimy, to spotykamy się z panią Marią Borowską, mającą poważne znajomości i kontakty wśród socjaldemokratów szwedzkich, co otworzyło nam drzwi do LO, czyli centrali szwedzkich związków zawodowych. Odbywamy na gorąco pierwsze spotkanie z przewodniczącym LO Turbjörnem Carlssonem. Ja jako szary członek NSZZ „Solidarność” przybyły ze zniewolonej stanem wojennym Polski informuję o tym, co wiem o sytuacji w Polsce i co widziałem na własne oczy przez ten krótki czas postoju w Świnoujściu. Zapada decyzja, że dalsze rozmowy będą kontynuowane w dniu następnym. Na razie postanowiono, że należy mi kupić jakąś odzież, gdyż jestem ubrany tak, jak opuściłem statek, czyli mam na sobie sweter, dżinsy i drewniaki na nogach, a przypominam sobie, że była wtedy sroga zima.

Następnego dnia w godzinach wieczornych wzięliśmy udział w ogromnej manifestacji zorganizowanej przez partię socjaldemokratyczną oraz LO, centralę związków zawodowych przeciwko wprowadzeniu stanu wojennego w Polsce. Manifestacja odbyła się na Sergelstorg, czyli w samym centrum Sztokholmu i zgromadziła pełen plac mieszkańców stolicy Szwecji.

Tu należałoby wspomnieć o sytuacji politycznej w Szwecji, gdyż zbliżał się rok wyborczy, socjaldemokraci byli w opozycji, a rządziła centro-prawica. W pewnym stopniu można było zdobyć punkty na wydarzeniach w Polsce. Podjechaliśmy samochodami do trybuny od tyłu, przed wejściem na trybunę przedstawiono mnie czołówce partyjnych działaczy, między innymi Svenowi Anderssonowi, przyszłemu ministrowi spraw zagranicznych. Niestety więcej nazwisk w tym całym zamieszaniu nie spamiętałem, zresztą brzmiały one wtedy dla mnie obco, byłem okropnie zmęczony. Wchodzimy na trybunę i tu doznaję szoku, aż mnie cofnęło do tyłu, na placu stała cała masa ludzi, a w czołówce olbrzymie, czerwone sztandary i co więcej zabrzmiała Międzynarodówka. Pierwsza moja myśl, gdzie ja „wylądowałem”, wszystko to źle mi się kojarzyło. Nie pamiętam, czy powiedziałem coś do zgromadzonych, byłem tam jako świadek ze zniewolonej Polski.

Nastąpiły bardzo pracowite i intensywne dni. Zamieszkałem u Elżbiety i Jakuba Święcickich w Taby (dzielnica Sztokholmu). Mieszkanie ich przerodziło się w swoiste centrum informacyjno-kontaktowe. Cały czas przebywali tam dziennikarze, można by powiedzieć, że niemalże z całego świata. Przybywali „rozbitkowie”, tzn. ci Polacy, co przybyli przed wybuchem stanu wojennego, próbując dowiedzieć się cokolwiek na temat sytuacji w kraju. Oprócz tego Jakub i Elżbieta próbowali prowadzić normalny dom, mieli małe dzieci.

Gdy wszyscy dziennikarze i inni odwiedzający wychodzili późnymi wieczorami, a dzieci kładły się spać, prowadziliśmy nocne Polaków rozmowy, i chyba wtedy zrodził się pomysł założenia Biura „Solidarności” w Sztokholmie. Cały czas myślami byłem w Kołobrzegu, z moją rodziną. Oni nie wiedzieli, co się ze mną działo, dopiero sąsiad moich rodziców (Stanisław Nowak) usłyszał wywiad ze mną w Radiu Wolna Europa i przekazał informację dalej rodzinie.

Inny fakt, który pamiętam z tych pierwszych dni, to telefon z Waszyngtonu od „Kuriera z Warszawy”, Jana Nowaka Jeziorańskiego, który dziękował mi za mój wkład kurierski i życzył mi jak najszybszego połączenia się z rodziną.

Następne dni upłynęły na wyjazdach na różnego rodzaju spotkania i wiece ze związkowcami szwedzkimi oraz w ogóle z mieszkańcami Szwecji w celu organizowania pomocy materialnej i finansowej dla związkowców „Solidarności”, internowanych i ich rodzin. Byłem między innymi w takich miastach jak Karlstad, Örebro, Västerås. Muszę przyznać, że Szwedzi sprawdzili się wtedy, w ciągu zaledwie paru dni zebrali sumę ponad 8 milionów koron, co na tamte czasy było pokaźną kwotą, zważywszy, że Szwecja liczyła wtedy ok. 8 milionów mieszkańców.

Wspominam ten czas jako coś chaotycznego, spotykani „rozbitkowie” nie wykluczając działaczy opozycji mieszkających w Szwecji byli w szoku, z którego było im ciężko się otrząsnąć. Trzeba było się na nowo zorganizować, nawiązać kontakty z ludźmi przebywającymi w trakcie wybuchu stanu wojennego poza granicami Polski, starać się o nawiązanie za wszelką cenę kontaktów z krajem (wiele razy odwiedzałem porty, gdzie przypływały polskie statki), organizować pomoc materialną dla kraju, by naród wiedział, że nie jest sam. Należało przełamać strach.

Pierwszą wigilię w Szwecji spędziłem w mieszkaniu syna Marii Borowskiej, Michała, w gronie „rozbitków”. Była tam cała masa ludzi, o ile pamiętam była Agnieszka Holland, Katarzyna Hanuszkiewicz, jak również starsza i młodsza emigracja. Była to najsmutniejsza wigilia w moim życiu. Pierwszy dzień świąt spędziłem wraz z rodziną Święcickich w domu znanego szwedzkiego dziennikarza, SVT Stiga Fredrikssona, specjalisty od spraw Europy Wschodniej. I znowu dyskusje, wymiany poglądów, próby spojrzenia na sytuację Polski w kontekście: wschód, tzn. ZSRR, a reszta świata wolnego. Stig Fredriksson zna bardzo dobrze Rosję, duszę rosyjską no i oczywiście język rosyjski. Przyjaźnił się z Sołżenicynem, to on „wyszmuglował” manuskrypt „Archipelagu Gułag” na zachód.

Po świętach zaczynamy drążyć sprawę powstania Biura „Solidarności” w Sztokholmie. Zebrało się nas parę osób, o ile dobrze pamiętam oprócz mnie byli to Stefan Trzciński, Anna i Marek Boguccy, Piotr Mayer, pod przewodnictwem Jakuba Święcickiego oraz w towarzystwie Marii Borowskiej udaliśmy się na rozmowy do siedziby LO w Sztokholmie. LO reprezentował jej przewodniczący Turbjörn Carlsson i paru urzędników. Rozmowy toczyły się fazami z przerwami na konsultacje. Nam chodziło o uzyskanie lokalu, telefonu oraz innych urządzeń biurowych, a przede wszystkim niezależności w działaniu. Postanowiliśmy wybrać Jakuba Święcickiego na szefa biura, jako osobę związaną z „Solidarnością” (był na zjeździe w Oliwie), znającą język szwedzki, znającą układy społeczne itd. LO zgadzało się na kandydaturą do momentu określenia się politycznie. Jakub był członkiem szwedzkiej partii liberalnej, a to nie pasowało LO, które było związane z ruchem socjaldemokratycznym. Doszło do ostrych starć. Grożąc zerwaniem współpracy z LO dopięliśmy swego. Otrzymaliśmy lokal na Vastmanagatan 9, wyposażenie i Jakuba jako szefa. (…)”

Dalsza relacja Marka Tarki dotyczy jego spotkania z premierem Olofem Palme, trwającego 34 dni strajku przed ambasadą PRL w Sztokholmie w celu odzyskania rodziny z Polski, wpadki dużego transportu „szmuglu” do Polski. Inne działania na rzecz opozycji w kraju opisane są w aktach Sprawy Operacyjnego Rozpracowania o kryptonimie „Stacja”. Sporą część tych akt zajmuje sprawa dotycząca próby przerzutu Bogdana Lisa z kraju do Szwecji. Po wprowadzeniu stanu wojennego Bogdan Lis jako jeden z nielicznych czołowych działaczy uniknął internowania i ukrywał się. Początek tej sprawy odnotowano w notatce Naczelnika Wydziału XI Departamentu II SB płk Wł. Prekurat, który napisał:

„W dniu 29 bm. Naczelnik Wydziału II KWMO w Koszalinie ppłk A. Makuch przekazał mi telefonicznie następujące informacje:

–          Tw ps. „John” wrócił ze Szwecji, spotkał się tam z Kaletą i Tarką, przedstawicielami ośrodka dywersyjnego byłej „S”;

–          Tw „John” otrzymał instrukcje w języku angielskim do ofsetów [pisownia oryginalna]: RV-3000 i RV-3100 oraz części do tych urządzeń (małe płótno do matryc);

–          Kaleta prosił go, by instrukcje i części pilnie doręczył „Krasnalowi” (Boguta Grzegorz), który przy ich wykorzystaniu ma wykonywać ulotki i przed 5.05.br. doręczyć po 2 egzemplarze Jackowi;

–          Kaleta omawiał z „Johnem” sprawę przerzutu B. Lisa do Szwecji. Do przerzutu chce wykorzystać tw „Johna” i zapłacić mu 2 tys. dol. USA. B. Lis obecnie nosi brodę i ma włosy przefarbowane.[5]

W kolejnej notatce z 3 maja 1983 r. płk SB Wł. Prekurat omawia spotkanie z tw „Johnem”:

„W dniu 2.05.1983 r. odbyto spotkanie z tw „John”, który realizuje nasze zadania jako łącznik pomiędzy ośrodkiem dyspozycyjnym w Szwecji reprezentowanym przez Mariana Kaletę i M. Tarkę, a nielegalnymi strukturami w kraju.

W trakcie spotkania tw. „John” poinformował, że podczas ostatniego pobytu w Szwecji w okresie od 16.04. do 26.04.1983 r. spotkał się dwukrotnie z Marianem Kaletą i M. Tarką.

Podczas tych spotkań zasadniczym tematem rozmów były następujące zagadnienia:

–          przygotowanie koncepcji i zbadanie możliwości nielegalnego przerzutu do Szwecji drogą morską Bogdana Lisa;

–          przy omawianiu tej sprawy M. Kaleta stwierdził, że otrzymał zadanie przygotowania warunków przerzutu wyżej wymienionego i w związku z tym brał pod uwagę różnego rodzaju środki transportu (…).

–          Jedynym i najkorzystniejszym środkiem transportu, który można brać pod uwagę przy zorganizowaniu przerzutu pozostają promy, kursujące na linii Świnoujście – Ystad.

–          W związku z tym M. Kaleta w szczególny sposób był zainteresowany: procedurą wchodzenia i schodzenia załogi promu na ląd w kraju, przygotowaniem książeczki żeglarskiej i dokładnym rozpoznaniem systemu kontroli WOP oraz panujących zwyczajów wśród załogi i pasażerów na promie;

–          M. Kaleta wraził opinię, że z chwilą przygotowania koncepcji przerzutu on dostarczy naszemu tw książeczkę żeglarską z aktualnym zdjęciem Bogdana Lisa i spowoduje by w odpowiednim terminie znalazł się w pobliżu przystani promowej w Świnoujściu;

–          Zadaniem naszego tajnego współpracownika „John” będzie w umówiony sposób przekazanie sygnału wskazującego na możliwość wejścia na prom i zapewnienie opieki Bogdanowi Lisowi na promie;

–          W pobliżu bazy promowej będzie przebywać grupa obserwacyjna zorganizowana przez podziemie, której zadaniem będzie rozpoznanie warunków kontroli oraz zapewnienie jemu ochrony osobistej na terenie Świnoujścia.

–          Z wypowiedzi M. Kalety wynikało, że nielegalny przerzut Bogdana Lisa miałby nastąpić w czerwcu – lipcu br. (ze względu na wzmożony ruch turystyczny), za pomyślne wykonanie tego zadania tw. „John” otrzyma $ 2.000 USA, wypłacone w dwóch ratach.”[6]

Oceniając te informacje SB doszło do wniosku, że zamierzenia dotyczące przerzutu Bogdana Lisa są realne, gdyż istnieją warunki, aby dostać się na prom w opisany sposób. Dlatego też do Szczecina na polecenie generała brygady SB Z. Sarewicza udało się dwóch pułkowników SB: Wł. Prekurat i M. Gulanowski celem odbycia spotkania z tw „Johnem” w sprawie przerzutu Bogdana Lisa:

„Spotkanie z tw „John” odbyto w dniu 10 i 11.05.br.

Podczas pierwszego spotkania omówiono szczegóły związane z koncepcją proponowanego kanału przerzutowego, które ma on przedstawić w Szwecji Marianowi Kalecie.  Koncepcja ta zawiera następujące podstawowe elementy:

–          osoba, której tw „John” ma udzielić pomocy w przedostaniu się na prom winna posiadać aktualną książeczkę żeglarską i wykupiony bilet ważny na trasie Świnoujście – Ystad. Książeczka może być wystawiona na nazwisko jednego z członków załogi, lecz nie na nazwisko tajnego współpracownika.

–          Wejście na pokład osoby „przerzucanej” nastąpi w czasie, gdy prom będzie znajdował się przy nabrzeżu Władysława IV-go. Prom tam jest sumowany[7] [pisownia oryginalna] co czwartek i jego postój trwa do 3-4 godzin.

–          Na tym nabrzeżu jest stosunkowo słaby system kontroli osób wchodzących na pokład. Kontrolę prowadzi wachtowy, jeden z członków załogi. Wachtowy pobieżnie sprawdza dokumenty osób legitymujących się książeczką żeglarską. Wchodzący na prom może wskazać osobę do której się udaje, bez podawania szczegółów składanej wizyty.

–          Pomoc tajnego współpracownika ograniczać się będzie do podania z promu sygnału wzrokowego (np. odpowiedni ruch ręką) wskazującego, że na pokładzie są normalne bezpieczne warunki – nie ma przedstawicieli Urzędu Celnego i PG MO. (…)

W czasie drugiego spotkania po konsultacji z gen. bryg. Z. Sarowiczem tajnemu współpracownikowi zwrócono uwagę na następujące sprawy:

–          w rozmowie z M. Kaletą winien sugerować by termin przerzutu Bogdana Lisa został wybrany na okres pobytu papieża w Polsce. Z jego ustaleń wynika, że w tym okresie jednostki SB, MO i administracyjne będą wyjątkowo skoncentrowane na organizowaniu zabezpieczenia tej wizyty i zapewnienia spokoju w kraju. (…)

Z chwilą potwierdzenia przez tw „John”, że planowany przerzut Bogdana Lisa za granicę został zlecony do wykonania planuje się:

  1. 1.      Przystąpić do odpowiedniego przeszkolenia i przygotowania tw „John”.
  2. Zorganizować punkt zakryty w rejonie nabrzeża Władysława IV-go.
  3. Wytypować i przeszkolić dwóch – trzech pracowników Wydz. II KW MO w Szczecinie, którzy skierowani zostaną na prom z zadaniem zatrzymania figuranta w określonym przez nas terminie.
  4. 4.      W porozumieniu z WOP podjąć działania zapewniające przetransportowanie figuranta z promu zatrzymanego na morzu.”[8]

Relacjonując następne spotkanie z Markiem Tarką nie było już mowy o przerzucie Bogdana Lisa, z czego tw wysnuł wniosek, że organizatorom na akcję tę brakuje pieniędzy.[9] W czerwcu 1983 r. tw „John”, relacjonując kolejne spotkanie z Marianem Kaletą i Markiem Tarką przekazał, że sprawa przerzutu Bogdana Lisa na razie jest nieaktualna.[10]

Podstawowym celem działalności Marka Tarki i jego kolegów w Szwecji były zbiórki pieniędzy dla opozycji w kraju oraz dostarczanie różnego rodzaju sprzętu niezbędnego w podziemiu. Wykorzystywano różne kanały, przy czym znaczący udział mieli marynarze zatrudnieni w PŻB, których Marek Tarka znał osobiście. Służba Bezpieczeństwa miała w tym środowisku liczną grupę tajnych współpracowników. Do SOR „Stacja” wykorzystywano tw o pseudonimach „John”, „Podróżnik” i „Mały”. Niezwykle „pracowitym” był tw „John”, który złożył ogromną ilość meldunków, donosił na wszystkich i brał pieniądze od opozycji jak i od SB. Na początku maja 1982 r. tw „John” nawiązał kontakt z Marianem Kaletą i Markiem Tarką. W notatce służbowej[11] z 7 maja 1982 r. zapisano, że:

„5.05.1982 r. powrócił z rejsu statkiem m/s „Chochlik” tw. ps. „John”. Zgodnie ze zleconym mu zadaniem podczas pobytu w porcie Mälmo [pisownia oryginalna] nawiązał kontakt z przedstawicielem opozycji politycznej Marianem Kaletą (…).

Według relacji „Johna” okoliczności nawiązania kontaktu miały następujący przebieg:

–          w dniu 1.05.br około godz. 21,00 na statek przyszedł Marian Kaleta i Marek Tarka. Skontaktowali się z bosmanem Paprockim w celu zorganizowania przerzutu do Polski materiałów i urządzeń technicznych dla „Solidarności”. Paprocki odmówił swojego udziału a równocześnie wskazał jako ludzi godnych zaufania tw ps. „John” i marynarza Kurczak Andrzeja. W/wym. w trakcie rozmowy z Kaletą ustalili, że zainteresowany on jest przerzutem do Polski 2 powielaczy ofsetowych [pisownia oryginalna], farb drukarskich, radiostacji, aparatu fotograficznego i magnetofonu. Wstępnie wyrazili zgodę, po czym samochodem Kalety udali się do n/n budynku 2-3 piętrowego, w którego piwnicy znajduje się magazyn ze sprzętem poligraficznym, lekarstwami, żywnością i urządzeniami radiofonicznymi. Z magazynu zabrano 2 powielacze, radiostację, magnetofon i aparat fotograficzny. Sprzęt ten Kaleta następnie przewiózł na m/s „Chochlik”. Po umieszczeniu go w ładowni „John” wraz z Kurczakiem doszli do wniosku, że przewiezienie powielaczy ze względu na ich wielkość jest niebezpieczne. Polecili Kalecie zabranie powielaczy, co też ten uczynił. Do kraju przywieźli radiostację produkcji japońskiej, aparat fotograficzny Minox wraz z filmami oraz małych rozmiarów magnetofon produkcji japońskiej.

–          W dniach 2 i 3 maja br. ponownie „John” kontaktował się z Kaletą (był również w jego mieszkaniu). Podczas tych spotkań poczyniono ustalenia, że:

a)      „John” przewieziony sprzęt umieści na wyszukanym przez siebie mieszkaniu gwarantującym konspirację. Adres przekaże A. Kurczakowi, który podczas kolejnego rejsu (wypływa 6 lub 7 maja br.) z Kanału Kilońskiego przetelefonuje lub wyśle kartkę pocztową do Mariana Kalety,

b)      po sprzęt ten zgłosi się ktoś z Krakowa. Osoba przechowująca może go wydać tylko w razie okazania się długopisem takim samym jaki otrzymał od Kalety „John”,

c)      „John” za zorganizowanie tego przerzutu otrzymał 2 tys. ksr. (odebrania pieniędzy nie kwitował). Za kolejne przerzuty oraz organizowanie nowych kanałów, a także miejsc przechowywania przerzucanego sprzętu będzie otrzymywał miesięcznie 300 dolarów. W związku z tym zadaniem „Johna” od tej chwili jest wyszukiwanie wśród rybaków indywidualnych lub żeglarzy osób, które podjęłyby się przerzutu sprzętu dla „Solidarności” (przesyłki otrzymywaliby na morzu) oraz mieszkań dla przekazywania,

d)      podobną radiostację w bieżącym roku przewiózł do kraju marynarz PŻB Wolniak, zam. w Szczecinie, która była przeznaczona dla „Solidarności” szczecińskiej. Wolniak z ostatniego rejsu będąc w porcie francuskim Le Treport poinformował Kaletę o bezpiecznym przewiezieniu radiostacji i umieszczeniu na adresie [pisownia oryginalna] lecz według informacji Kalety nikt się po nią nie zgłosił. W związku z tym Kaleta polecił „Johnowi” skontaktowanie się z Wolniakiem, odebranie radiostacji i dołączenie jej do przewiezionej obecnie. Obydwie odbierze osoba, która zgłosi się.

   W trakcie rozmów z Kaletą „John” ustalił, że (…) na 9 maja i 22 lipca br. przygotowywane są akcje balonowe. Balony mają być puszczane za statków z polskich wód terytorialnych.

   „John” jako miejsce przechowywania przewiezionego sprzętu wytypował adres: Piotr Księżyk, Kołobrzeg, ul. Lenina (…), jest to dziadek tw. Adres ten przekazał Kurczakowi.

Proponowane przedsięwzięcia:

  1. 1.      Po udokumentowaniu fotograficznym przywiezionego sprzętu i przeprowadzeniu badań radiostacji RKW zwrócić go tw „Johnowi” w celu zdeponowania pod w/wym. adresem.
  2. 2.      Mieszkanie P. Księżyka zabezpieczyć PP PDF oraz zorganizować stały punkt obserwacyjny.
  3. 3.      Dokonać rozpoznania Wolniaka w celu podjęcia decyzji co do przewiezionej przez niego radiostacji.”

W SOR „Stacja” znajduje się kilkadziesiąt różnych dokumentów, z których wynika, że SB używając „wabika” w postaci sprzętu przywiezionego przez tajnego współpracownika „Johna” próbowała ustalić kanały przerzutowe i dotrzeć do podziemia w kraju. Z licznych meldunków możemy również prześledzić działania tajnego współpracownika „Johna”, który wykorzystując zaufanie Mariana Kalety i Marka Tarki był używany jako kurier przewożący pieniądze, korespondencję oraz sprzęt. Z dokumentów tych można jednakże zorientować się, że Marek Tarka i inni działacze w Szwecji zachowywali podstawowe zasady konspiracji, co w znacznym stopniu ograniczało pole działania tajnych współpracowników. Służba Bezpieczeństwa, wykorzystując nawiązane przez tw „Johna” kontakty, włączyła innego tajnego współpracownika o pseudonimie „Podróżnik” w system kurierów łączących opozycję w kraju z zagranicznymi ośrodkami „Solidarności”. Materiały dotyczące SOR „Stacja” są bardzo obszerne i dotyczą w większości podziemia działającego w Trójmieście oraz w Warszawie, i dlatego nie mieszczą się w przyjętej formule książki.

Ze sprawy tej możemy również dowiedzieć się, jakich metod używała SB, aby przymusić do współpracy. Opisano szczegółowo szantaż, jaki zastosowała Służba Bezpieczeństwa, aby pozyskać do współpracy marynarza, któremu następnie nadano pseudonim „Mały”. SB zorientowała się, że tw „Mały” pomimo podjęcia formalne współpracy faktycznie oszukuje swoich prześladowców i zataja przed nimi swoją działalność na rzecz podziemia. Tw „Mały” nie wiedział, że kolegą, któremu zaufał był wielokrotnie przytaczany w tym tekście tw „John”. Szef SB w Kołobrzegu mjr Jan Wojtal na spotkaniu w hotelu „Skanpol” polecił tw „Małemu”, aby sporządził na piśmie raport ze spotkania z Markiem Tarką i Marianem Kaletą w Malmö. Po przeczytaniu raportu mjr Jan Wojtal wiedział, iż tw „Mały” napisał nieprawdę, gdyż w najdrobniejszych szczegółach znał faktyczny przebieg spotkania z relacji tw „Johna”. Wytrawnemu szantażyście złamanie oporu marynarza nie sprawiło większych trudności. Osobiście mogę współczuć marynarzowi o pseudonimie „Mały”, gdyż istotnie robił wszystko, co w jego mocy, aby wyrwać się z łap bezpieki.



[1] Służba Bezpieczeństwa w połowie lat 80-tych podzielona była na kilkanaście Departamentów oznaczonych cyfrowo, literowo oraz występujących pod określonymi nazwami. Były to Departamenty I, II, III, IIIA, IV, VI, oraz „A”, „B”, „C”, „W”, „T”, a także Biuro Śledcze, Biuro Paszportów, Biuro Ochrony Rządu oraz inne pomniejsze jednostki. Każdy Departament dzielił się na wydziały, a Departament II miał szesnaście wydziałów. Wydział XI powstał z przekształcenia wcześniejszego Wydziału VII Departamentu IIIA i zajmował się głównie transportem. Zobacz więcej: „Aparat bezpieczeństwa w Polsce. Kadra kierownicza. Tom III. 1975-1990”, pod redakcją naukową Pawła Piotrowskiego, Warszawa 2008 r., s. 9-60.

[2] Wojciech Polak, „Stan wojenny – pierwsze dni”, Wyd. Finna, Gdańsk 2006 r., s. 301.

[3] Więcej danych dotyczących Marka Tarki zawartych jest w jego biogramie.

[4] W porcie Ystad pozostało wtedy 14 osób: Bolesław Cyman, Hanna Domaradzka, Stanisław Galuba, Zygmunt Kowalski, Ryszard Machowicz, Ryszard Mrula, Grażyna Pujdak, Grażyna Rutkowska, Wiesława Sobieraj, Marek Tarka, Hanna Wagner, Barbara Wiaderny, Jerzy Wolański, Marek Zaleski. Odnotowano skrzętnie, że spośród tej czternastki do PZPR-u należały trzy osoby. W porcie Ystad w różnym czasie pozostało 65 marynarzy, a w Szwecji 74 osoby zatrudnione w PŻB.

[5]  IPN Sz 00105/224, k. 16. Sprawa Operacyjnego Rozpracowania kryptonim „Stacja”. Notatka służbowa
z 28 kwietnia 1983 r.

[6] Tamże, k. 18-21.

[7] Zapewne chodzi o miejsce cumowania.

[8] Tamże, k. 25-27.

[9] Tamże, k. 40-41.

[10] Tamże, k. 44. Notatka służbowa z 22 czerwca 1983 r. sporządzona przez płka M. Gulanowskiego.

[11] Tamże, k. 243-246. Notatka sporządzona przez Naczelnika Wydziału II Służby Bezpieczeństwa KW MO w Koszalinie ppłk. A. Makucha.

Napisane przez:

Zostaw komentarz

Musisz być zalogowany aby komentować.