Zakończenie

Gawęda krotochwilna zbliża się ku końcowi ku zadowoleniu wytrwałych czytelników, którzy doszli aż do tego miejsca. Zdałem sobie sprawę, że oprócz narratora występuje w powieści bohater nazbyt zbiorowy i niedookreślony. Obraz taki jest nieprawdziwy, bo ta gromadka to nie była szara masa, ale szkatułka wypełniona drogocennymi kamieniami pełnymi blasku, niepowtarzalnymi i różnorodnymi. Weźmy pierwszego  listy w dzienniku Jacę. Było to pachole drobnej i wiotkiej budowy ciała o uśmiechu niewinnego cherubinka. Szczególnie dawały się nabierać na niewinne oczęta nasze nieliczne profesorki. Na rozpoczęcie czwartej klasy 1 września miał się odbyć jak co roku uroczysty apel szkolny.  Rozpoczęcie przedłużało się, bo czekaliśmy na przybycie jakiegoś nobla. Obok naszej szkoły był bar „Rekin” serwujący głównie piwo. Przy kufelku toczyły się barwne opowieści o wakacyjnych przygodach. Było wyjątkowo gorąco, żar lał się z nieba, a nasze granatowe mundury były grube i wełnione, ale po około dwóch godzinach padł sygnał do rozpoczęcia akademii. W dwuszeregu sprawnie ustawiliśmy się w podkowę. Rozpoczęły się przemówienia, które były długie i nudne, a żar był coraz dotkliwszy. Jaca, który stał w pierwszym szeregu niespodziewanie runął jak długi na betonowe podłoże na sam środek owej podłogi. Zemdlał – krzyczała zrozpaczona Malina. Zanieść go w cień – komendorowała. Kilku silnych jak piórko uniosło Jacę i złożyli go w zacienionym miejscu w rogu szkoły. Samarytanka Malina rzuciła się, aby ocucić zemdlonego. Po chwili wstała i powiodła po otaczającym ją tłumnie zdumionym wzrokiem. Ależ on jest kompletnie pijany. Jeśli ktoś pomyśli, że z powodu takiego drobiazgu wyrzucono Jacę ze szkoły, to jest w błędzie. Podobnych zdarzeń Jaca miał więcej, bo odporność na alkohol ma związek z wagą ciała, a nasza zuch buł cherlawy. W czasie biesiady w „Rzemieślniczej”, która mieściła się na pierwszym piętrze Jaca postanowił wyjść. Zdecydowanie ruszył na drzwi balkonowe i nie zwalniając kroku minął je, dotarł do poręczy, która go nie zatrzymała. Jaca zniknął nam z oczu, a równocześnie usłyszeliśmy głuchy łomot. Pobiegliśmy na dół. Jaca właśnie wstawał i otrzepywał spodnie. Upadek na bruk nie spowodował żadnej kontuzji. W późniejszych latach Jacy nie opuszczało szczęście. Lina trałowa „porwała” go i przygniotła do bębna. Wydawał się, ze to już jego koniec, ale przeżył. Udało mu się również wykaraskać z bardzo poważnego wypadku, gdy brał udział w wyścigach na żużlu. Jaca skończył prawo i jest poważnym biznesmenem. Szaleństwo powraca, gdy spotyka kolegów z TRM-u.

 

Napisane przez:

Zostaw komentarz

Musisz być zalogowany aby komentować.