Rozdział 9. O stopniach i kartkówkach

Żeby chociażby w części osłabić wymowę wspomnień zawartych w tym rozdziale, chciałbym zapewnić, że uczyliśmy się dość porządnie. W tym czasie można było nie przystępować do zdawania matury, a tylko poprzestać na egzaminach zawodowych i ukończyć szkołę średnią z tytułem technika. Tylko Rysiek nie przystąpił do matury, na co od dawna się zanosiło. Kiedyś do klasy przyszła pani bibliotekarka i zaczęła omawiać zaległości w zdawaniu książek. Na koniec ujawniła, że Rysiek do początku szkoły przez kilka lat nie wypożyczył żadnej książki. Zainteresowało to Malinę, która uczyła polskiego.

– Ryśku – powiada – na pewno korzystasz z domowego księgozbioru.

– Ależ w moim domu nie ma żadnej książki – z dumą replikował zagadnięty.

– To może korzystasz z biblioteki miejskiej?

– Nie – krótko uciął Rysiek.

– Zapewne czytasz książki pożyczone przez kolegów – dopytywała cierpliwie Malina. Kiedy Rysiek ponownie twardo zaprzeczył, nauczycielka półgłosem błagalnie zapytała:

– Ale coś w ogóle czytasz?

-Tak – padła odpowiedź.

– A co?

– Przegląd Sportowy.

– Ryszardzie, ale w jaki sposób poznajesz lektury?

– Koledzy mi opowiadają.

Po takiej rozmówce Rysiek zdawał sobie sprawę, że u Maliny jest spalony i na maturę nie ma co liczyć.

Oprócz Ryśka wszyscy przystąpili do matury i ją zdali. Z trzydziestu chłopaków w naszej klasie studia ukończyły 23 osoby, w tym 3 prawo, 7 wyższe szkoły morskie, a poza tym były to medycyna, archeologia, fizyka, budownictwo, filologia polska, elektronika, wychowanie fizyczne, ichtiologia i różne inne kierunki.

W tym czasie odsetek osób, które dostały się na studia z ogólniaka, był niższy. Po TRM-ie niektórzy mieli utrudnione egzaminy na studia. Nie mieliśmy w ogóle biologii, a pomimo to Jurek w cuglach zdał na medycynę. W moim przypadku zdawałem na egzaminach wstępnych geografię, a mieliśmy tylko cztery lekcje tego przedmiotu, natomiast w ogólniaku był on przez 3 lata. Jeśli ktoś chce się nauczyć, to nawet zły nauczyciel lub jego brak nie jest w stanie przeszkodzić.

Po tych wszystkich dygresjach i zastrzeżeniach muszę wyznać, że staraliśmy się odciążyć nauczycieli od mozołu stawiania stopni do dziennika szkolnego. Przez pięć lat wypracowaliśmy wiele metod, ale najważniejsze było, aby dorwać się do dziennika. Bardzo często nauczyciel przychodził do klasy bez zaglądania do pokoju nauczycielskiego. Prosił wówczas któregoś z uczniów, aby przyniósł dziennik. Wystarczyło kilka minut, a zapełniał się on nowymi stopniami. Zdarzały się też momenty, że nauczyciel na chwilę wychodził z klasy pozostawiając dziennik. Każda nieuwaga kończyła się nowymi wpisami. Oczywiście dostawiając stopnie trzeba było zachować przezorność i nie wstawić zbyt dobrych. Nasi nauczyciele nie byli gamoniami i mogli zauważyć, że u przeciętnego ucznia pojawiła się nagle bardzo dobra ocena. Jak mawiają marynarze – lepiej jeść małą łyżką, ale często. Trójki czy czwórki to też dobre stopnie i nie wzbudzają zainteresowania.

Bardziej wyrafinowaną metodą było wejście do pokoju nauczycielskiego, kiedy wiadomo było, że klasa nie ma lekcji i musi być tam dziennik. Oczywiście nie mogło to być w czasie przerwy. Często jakiś nauczyciel siedział w środku i czatowaliśmy aż wyjdzie lub robiliśmy zadymę, żeby go wywabić. Były też szczęśliwe trafy, że w pokoju nie było nikogo, a wtedy wynosiliśmy dziennik i w zaciszu można go było powoli i metodycznie wypełnić. Dwóch czy trzech wykonawców zbierało wcześniej zamówienia, jakie stopnie należy dostawić. Chcesz to masz. Bywało i tak, że wszelkie metody zawodziły, a była pilna potrzeba dopisania ocen. Organizowana była wtedy akcja nocna. Było kilku specjalistów, którzy potrafili wszystko otwierać, a uchylony lufcik na korytarzu ułatwiał dostanie się do środka. Oczywiście, gdyby mnie nawet kroili na plasterki, nie napiszę, kto to był, i nie wymienię nawet ich pseudonimów. Może kiedyś sami o tym opowiedzą, licząc, że po 40 latach ich występki uległy przedawnieniu. W dopisywaniu stopni w różny sposób traktowaliśmy nauczycieli. Narzędzi i techniki połowów uczył nas inżynier z „Barki”, którego z powodu obfitej brody nazywaliśmy „Wikingiem”. Chłopina cały czas lekcyjny poświęcał na wykłady i najwyraźniej nie miał głowy i czasu do pytania na ocenę, robienia klasówek i innych zwykłych szykan nauczycieli wobec młodzieży. Po upływie dwóch miesięcy strona z ocenami przedmiotu Wikinga była dziewiczo czysta i nikt nie chciał wyskoczyć jako pierwszy z dostawieniem stopnia, bo za bardzo rzucałoby się to w oczy. Dziadek będąc najwidoczniej w desperacji wstawi kolumnę stopni wszystkim po kolei. Odczekaliśmy kilka lekcji pilnie obserwując, czy Wiking zauważy zmianę. Nasz inżynier nadal namiętnie wykładał swój przedmiot, nie przyglądając się dziennikowi. Po upływie miesiąca na stronie dziennika zatytułowany „Narzędzia i technika połowów” pojawiła się druga kolumna stopni, a w jakiś czas potem trzecia. Zbliżał się koniec okresu i na początku lekcji Wiking oświadczył, że musi nas popytać, bo nie mamy stopni. Otworzywszy dziennik lekko się zdziwił.

– O! Macie już po trzy stopnie! To w takim  razie nie muszę już was pytać – powiedział najwyraźniej ucieszony i zamknął z trzaskiem dziennik.

Z niektórych przedmiotów były trudności z wstawianiem stopni, bo nauczyciele stosowali różne dodatkowe znaczki, kropki – taki szyfr tylko im właściwy, dla zorientowania się, za co stawiane są stopnie. Oczywiście dopisujący musiał mieć opanowane te „tajne znaczki”. Ważne też było, aby zapamiętać, czym dany nauczyciel wstawia stopnie, tj. piórem czy długopisem, oraz jak kreślone są poszczególne cyfry, aby te dostawiane nie różniły się od oryginalnych. Przez kilka lat tylko w kilku przypadkach nauczyciele zauważyli, że coś jest nie tak ze stopniami, ale nigdy nie było bezpośredniej wpadki. Największa afera była z Białym, który uczył przysposobienia obronnego, czyli najważniejszego przedmiotu z jego punktu widzenia. Biały nie miał żadnych złudzeń, że jego uczniowie to grupa żulików, którzy tylko czyhają, aby wyprowadzić go w pole. Zapewne dlatego stosował różne wymyślne środki bezpieczeństwa. Wszystkie stopnie wstawiał najpierw do swojego notesu, który dla bezpieczeństwa trzymał w kasie pancernej razem z bronią i amunicją. Dopiero później Biały przepisywał stopnie z notesu do dziennika i pilnie porównywał oba dokumenty. Wpisanie jakiegokolwiek stopnia bezpośrednio do dziennika oznaczałoby niechybną wpadkę. Jednakże znaleźliśmy sposób, aby dopisywać stopnie do notesu Białego, który następnie sam przepisywał fałszywki do dziennika. Kiedyś Biały oświadczył, że jakiś nicpoń dostawił dwa stopnie do jego notesu. Słusznie nie przyznawaliśmy się, bo w tym czasie Biały miał dostawione nie dwa stopnie, ale co najmniej pięćdziesiąt. Był on typem dość upartym i oświadczył, że sprawy nie odpuści i będzie tak długo ją badał, aż ustali całą prawdę. Oczywiście najbardziej atakował dwóch nieszczęśników, których stopnie wydały się pułkownikowi podejrzane. Chłopcy szli w zaparte i twierdzili, że stopnie uzyskali prawidłowo, a wstawiał je sam pan profesor. W pewnej chwili Biały dość sprytnie nas zaszantażował, bo powiedział, że notes był przechowywany w kasie pancernej z bronią, a skoro ktoś dostawił w notesie stopnie, to musiał się tam włamać. W tej sytuacji nie ma wyboru i ma obowiązek zawiadomić WSW[1]. Przestraszyliśmy się nie na żarty. Zaczęły się żmudne negocjacje. Pod słowem honoru przyrzekaliśmy, że żadnego włamania do kasy nie było. Biały nie ustępował, ale w końcu zaproponował kompromis. Jak mu powiemy, w jaki sposób dostawiliśmy te dwa stopnie, to on jest gotowy o całej sprawie zapomnieć i nie stosować żadnych sankcji. Waldek przypomniał Białemu, że dość często puszcza nam filmy z projektora. Stał on w końcu klasy na podwyższeniu, a Biały wieszał mundur na krześle i w samej koszuli objaśniał nam wyświetlane obrazy. Dla fachowców wyciagnięcie notesu z marynarki nie stanowiło żadnego problemu. Biały zaakceptował te wyjaśnienia i dotrzymał danego słowa. Nie wiedział, że sprzedaliśmy mu tylko część metody, bo mieliśmy jeszcze dodatkowo dotarcie do jego domu poprzez córkę, która była naszą rówieśniczką.

Gibon stosował metodę podobną do Białego, bo stopnie wpisywał najpierw do swojego notesu. Któryś z kolegów podebrał ten notes, aby dokonać niezbędnych uzupełnień. Okazało się jednak, że łatwiej było zabrać, aniżeli zwrócić. Gibon zorientował się, że notes mu wyparował. Odbyła się narada, co zrobić w tej nowej sytuacji. Przeważył pogląd, że jeżeli oddamy notes – gdy Gibon już wie, że był w naszych rękach – to zacznie pilnie szukać nowych wpisów i wpadka murowana. W tej sytuacji, trudno. Nie ma zysku, ale i nie ma strat – notesu nie oddajemy. Po jakimś czasie Gibon zmienił front. Przestał już grozić, ale zaczął prosić o zwrot części notesu.

– Powyrywajcie kartki, gdzie są zapisy ze stopniami, ale zwróćcie mi część, gdzie mam zapisane adresy znajomych – puszczając oko – dziewczyn.

Nie pamiętam już, jak to dokładnie było, ale przypuszczam, że spełniliśmy jego prośbę, bo był bardzo przez nas lubiany.

O czasu do czasu stawialiśmy „U” (usprawiedliwiony) na kartkach z listą obecności. Były to wyjątkowe przypadki, bo mieliśmy opanowane „legalne” sposoby usprawiedliwiania. Była to jedynie działalność uboczna, kiedy ktoś zapomniał zorganizować kwity.

Uczniowska zgraja toczyła nieustanną wojnę z nauczycielami na wszystkich możliwych frontach. Nauczyciele nie ustawali w wysiłkach, aby ich racja była na wierzchu. Niespodziewana klasówka była takim ulubionym orężem. Ale i na to znalazły się liczne sposoby. O nagłych awariach i zatykaniu zamków już pisałem. Na ciekawy sposób wpadł Zbyszek, kiedy usłyszał:

– Proszę wyciągnąć kartki, piszemy klasówkę.

– Masz mnie wyprowadzić – powiedział Zbyszek, a kiedy zrobiłem zdziwioną minę, uderzył gwałtownie nosem o blat stolika. Jucha poszła, aż miło, a ja natychmiast chwyciłem Zbyszka pod pachę i wspólnie z drugim kolegą wlekliśmy go przez klasę. Było ciężko, bo skubaniec uwiesił się na nas i udawał, że traci przytomność. Za drzwiami odzyskał gwałtownie siły i poszliśmy tamować krwotok. Na tych samarytańskich działaniach zeszło nam do przerwy. Inny z kolegów stosował podobną metodę, ale nie w sposób tak brutalny jak Zbyszek. Mocno ściskał nos i wprost na zawołanie płynęła mu krew, co także kończyło się akcją tamowania krwotoku.

Opisywane przypadki to jedynie pojedyncze incydenty, które zdarzały się i w innych szkołach. Produktem masowym były podkładki. Sprawdziany, nazywane klasówkami, pisaliśmy na kartkach, które zabierał nauczyciel. Tym, którym poszły źle próbowali poprawić wynik pisząc ponownie klasówkę. Wymiana pracy pierwotnej na nową była uciążliwa i długotrwała, bo należało ze stosu kartek wybrać podmienianą i na to miejsce włożyć drugą. Nieraz całą akcję należało przeprowadzić błyskawicznie wciągu 1-2 sekund i nie było czasu na mozolne przeszukiwanie kartek. Wprowadziliśmy więc istotne usprawnienie racjonalizatorskie. Po skończonej kartkówce cała klasa pisała ponownie sprawdzian, a później następowała błyskawiczne zastąpienie jednego pakietu innym. Z przedmiotów ścisłych prawidłowe rozwiązania pisał na tablicy Jasiu, Paweł czy Dżery, a pozostali przepisywali bacząc, aby były tam skreślenia i drobne pomyłki. Wiadomo było, że poziom i ambicje były różne, a podmieniane prace nie mogły budzić wątpliwości, tj. nie mogły być zbyt doskonałe. Ważnym elementem było też prawidłowe ułożenie kartek. Tak na przykład matematyk Koszelnik zbierał kartki w ściśle określony sposób, po kolei rzędami. Ułożenie znaczeni niż zbierał je Koszelnik mogło prowadzić do wpadki.

 

 

 



[1] WSW – Wojskowa Służba Wewnętrzna – obecnie Żandarmeria.

Napisane przez:

komentarze 2 do “Rozdział 9. O stopniach i kartkówkach”

  1. 20.01.2017 o godz. 16:48, Katarzyna pisze:

    „…Nie mieliśmy w ogóle biologii, a mimo to Jurek w cuglach zdał na medycynę…” brzmi trochę jak o moim tacie Jerzym Wiklińskim. Miło poczytać i pooglądać o miejscu, o którym tata tak często nam opowiadał.

  2. 01.04.2020 o godz. 14:16, Edward Stępień pisze:

    Pani Katarzyno, dopiero dzisiaj przeczytałem Pani komentarz. Ma Pani rację, ten fragment dotyczy Pani Taty Jurka Wiklińskiego. Jeżeli chciałaby Pani oryginalną książkę to proszę napisać mailem na adres kancelaria.adw@vp.pl a z przyjemnością Pani wyślę. Pozdrawiam

Zostaw komentarz

Musisz być zalogowany aby komentować.