Dwaj przyjaciele z parkietu i szkolnej ławki

Jacek Szczepański „Małpa”
Rocznik 1960
Wzrost 198 cm
Pozycja: środkowy
Kluby: Turów Zgorzelec 1974-1978, Kotwica Kołobrzeg 1978-1983, Spójnia Stargard 1983-1985, Kotwica Kołobrzeg 1985-1995

Andrzej Kwiatkowski „Kwiatek”
Rocznik 1962
Wzrost 177 cm
Pozycja: rozgrywający
Kluby: Kotwica Kołobrzeg 1976-1985

Edward Stępień: Jak to się stało, że w 1978 roku znaleźliście się w jednej ławce w TRM-ie i w pierwszej piątce seniorskiej „Kotwicy”?
Jacek Szczepański: Urodziłem się w Jaworznie, ale w 1962 roku rodzice przenieśli się do Zgorzelca. Kiedy miałem 14 lat zacząłem trenować koszykówkę w ramach szkolnego SKS-u, który był zapleczem „Turowa”. Pamiętam trenera Plocha, który stworzył świetny zespół juniorów starszych, który w 1978 roku zdobył mistrzostwo Polski. W drużynie był znany późniejszej reprezentant Polski Jerzy Bińkowski. W 1976 roku klub wysłał mnie na leczenie do sanatorium w Kołobrzegu. Na basenie solankowym w Zakładzie Przyrodoleczniczym spotkałem Janusza Bernata, z którym odbyłem długą pogawędkę o koszykówce. W 1978 r. skończyłem szkołę zawodową i zostałem elektrykiem, a w tym samym czasie moi rodzice postanowili przenieść się do Kołobrzegu. W czerwcu 1978 r. przyjechałem na stałe do Kołobrzegu i pierwsze kroki skierowałem do biura klubu „Kotwica”, który mieścił się w starej kamienicy przy ul. Granicznej. Powiedzieli mi żebym zgłosił się do „wysokiego z rudą brodą” na hali przy ulicy Wąskiej. Okazało się, że chodziło o Marka Jabłońskiego i tak zacząłem treningi z „Kotwicą”. Kiedy byłem na plaży zaczepił mnie Janusz Bernat, który był ratownikiem na wieży nr 11. Zaczął mnie namawiać, abym kontynuował naukę w TRM-ie, ale ja byłem sceptycznie nastawiony. W sierpniu pojechałem z drużyną na obóz do Bukowna, a razem ze mną byli uczniowie TRM-u Andrzej Kwiatkowski i Piotrek Mleczko. Opowiadali mi cudowne historie o podróżach morskich i obcych krajach oraz, że TRM to najlepsza szkoła w Polsce. Po tych opowieściach zmieniłem zdanie i zgłosiłem się do Janusza Bernata, który był nauczycielem TRM-u. Janusz powiedział mi, że już jestem wpisany na listę uczniów do drugiej klasy mechanicznej. W tej samej klasie był Andrzej Kwiatkowski, z którym zasiadłem w jednej ławce. Byliśmy też w I piątce koszykarskiej „Kotwicy” przy czym „Kwiatek” miał 16 lat, a ja 18.

Andrzej Kwiatkowski: Pochodzę z Białogardu, a gdy miałem 12 lat przeniosłem się z rodzicami do Kołobrzegu i podjąłem naukę w Szkole Podstawowej nr 5 przy Arciszewskiego. Moim nauczycielem w-fu był Pan Ołpiński nazywany przez nas „Hindusem”, który uczył podstaw koszykówki. Gra ta bardzo mi się spodobała, i gdy na początku siódmej klasy Pan Borowik zrobił nabór do „Kotwicy” to też się zgłosiłem. Przyszło ok. 50 chłopaków i po pierwszym treningu Pan Borowik zrobił selekcję i wyeliminował 29, rozejrzał się i wskazał jeszcze na mnie mówiąc „Mały, możesz już nie przychodzić”. Byłem uparty i na następny trening przyszedłem i okazało się, że jeden z wybranych chłopaków nie przyszedł i tak zrobiło się dla mnie miejsce. Po roku treningów był turniej chłopców z ósmych klas i reprezentowałem Kołobrzeg na pozycji rozgrywającego. Po tym turnieju zostałem jako jedyny z Kołobrzegu powołany do kadry Województwa Koszalińskiego na rozgrywki ogólnopolskie. Od 1977 r. rozpocząłem naukę w TRM-ie za namową Janusza Bernata, który był pasjonatem koszykówki i chciał stworzyć w szkole silną grupę koszykarską. Uczniowie TRM-u Klichta, Roszak, Zadrożny, Rogoża, a później Piotr Mleczko, bracia Ernestowicze, Andrzej Skoczyk trenowali równocześnie w „Kotwicy”, a naszym trenerem był Janusz Bernat. Kiedy skończyłem I klasę spotkałem Jacka Szczepańskiego, który opisał kulisy naszego spotkania i początek występów w I piątce seniorów „Kotwicy”.

[ES] Jesteście moimi znacznie młodszymi kolegami z TRM-u, więc będę się do Was zwracał po imieniu. Chcę Wam powiedzieć, że Wasze historie są podobne do mojej, gdyż ja również znalazłem się w TRM-ie za namową Janusza Bernata, który widział we mnie dobrze zapowiadającego się koszykarza na pozycji rozgrywającego. Słyszałem Jacku, że trochę mieszałeś i w protokołach meczowych występowałeś pod innym nazwiskiem.
[JS] Faktycznie tak było. Początkowo oprócz drużyny seniorów grałem również w juniorach, którą to drużynę prowadził Janusz Bernat. Przekroczyłem już granicę wieku juniora, ale byłem potrzebny, gdyż nie było drugiego tak wysokiego chłopaka. Podawałem więc nazwisko kolegi z klasy, który był o rok młodszy, a już przestał grać w koszykówkę. Sprawa się wydała kiedy pojechaliśmy na turniej do Poznania i tam spotkałem mojego trenera z Turowa Zgorzelec, który wiedział ile mam lat. Mam nadzieję, że nie jest to już karalne.

[ES] Potwierdzam, że już jakieś 35 lat temu sprawa się przedawniła, a poza tym niewątpliwie jest to przypadek małej wagi i o nieznacznym społecznym niebezpieczeństwie, a więc niekaralne. Wracając do Waszej gry w Kotwicy Kołobrzeg chciałbym zapytać o organizację klubu w tamtym czasie oraz jak klub traktował zawodników?
[JS] Otrzymywaliśmy tylko niewielkie diety pomimo, że graliśmy w III lidze, która obecnie odpowiada II lidze. Prawdziwy problem był z trampkami, gdyż nie było wtedy specjalistycznych butów do gry w koszykówkę. Zwykłe trampki rozpadały się już po miesiącu, a początkowe wyroby Polsportu były złej jakości i w tych butach ślizgaliśmy się. Dopiero później jakość poprawiła się.
[AK] Mieliśmy koszulki żółte i czerwone. Ktoś wykonał szablon z napisem „Kotwica” i malowaliśmy to jakąś farbą, przy czym pierwsze K było pod jedną pachą, a ostanie A pod drugą. Kiedy byliśmy spoceni to farba się rozpływała i po zdjęciu koszulki mieliśmy napis Kotwica na torsie.
[JS] Przyjechała do nas drużyna Pogoni Szczecin, która była świetnie wyposażona w wyroby Adidasa, więc zaczęliśmy na swoich trampkach naklejać 3 paski. Można było kupić taką folię, którą przykładało się do koszulki i po wprasowaniu powstawał znaczek znanej firmy. Mama jednego z kolegów naszywała nam na koszulkach 3 paski, aby dodać splendoru. Ogólnie było biednie i grali jedynie stali mieszkańcy Kołobrzegu i nie stać nas było na sprowadzenie posiłków z innych klubów. Sytuacja ta zmieniła się dopiero na początku lat 90.tych.

[ES] Jak wspominacie Waszą grę w Kotwicy oraz wspólne treningi?
[AK] Przez kilka lat trenował nas Piotr Konarski. On był specjalistą od piłki ręcznej i dobrze przygotowywał nas pod względem motorycznym, wytrzymałościowym, a gorzej było z taktyką i z przygotowaniem zagrywek. Z Jackiem wymyśliliśmy taką dwójkową zagrywkę, która polegała na tym, że ja lewą ręką kozłowałem po obwodzie i wciskałem się pod kosz z lewej strony. Doskakiwało wtedy do mnie 2-3 graczy przeciwnika, a ja wówczas albo pomiędzy nogami albo górą podawałem do Jacka pod kosz, który był już niepilnowany. W każdym meczu robiliśmy kilka takich zagrywek, które nazwaliśmy „koronka”. Wystarczyło, że powiedziałem „koronka”, a Jacek wiedział już co ma robić.
[JS] Muszę się pochwalić, że jako pierwszy z Kotwicy zrobiłem wsad piłki do kosza z góry i kibice oszaleli. Byłem wtedy zdecydowanie najwyższym zawodnikiem w historii Kotwicy. Później zdarzali się oczywiście wyżsi. W III lidze, w której graliśmy w latach 80.tych był bardzo wysoki poziom i grały silne zespoły np. Pogoń Szczecin, czy AZS Koszalin.
[AK] Ja niestety nie mogłem zbyt długo grać, bo doznałem wysieńkowego zapalenia stawów i moje kolana były istną ruiną. Przez jakiś czas znosiłem ból, ale w 1985 r. musiałem zakończyć swoją przygodę z koszykówką.
[JS] W 1982 r. razem z „Kwiatkiem” skończyliśmy TRM i rozpocząłem pływanie w różnych przedsiębiorstwach, starałem się tak organizować rejsy, aby wypadały one w przerwach między rozgrywkami, a w sezonie byłem do dyspozycji. Na statku miałem małą salę gimnastyczną z koszem i prowadziłem regularne treningi. Wszyscy się dziwili, jak to jest, że po powrocie ze statku jestem w dobrej dyspozycji. Istotny dla historii Kotwicy był 1991 r., kiedy do naszej drużyny dołączyło dwóch Rosjan Żołnierowicz i Tanasejczuk oraz z AZS-u Koszalin przeszedł Bogucki. Trenerem wtedy był Andrzej Barszczak. Wzmocnionym składem awansowaliśmy w 1992 r. do II ligi, która wówczas była tak jak I liga obecnie. Wtedy w klubie pojawił się Roman Czarnecki, który dał ducha całej drużynie, zaczął pozyskiwać coraz lepszych zawodników. Przede wszystkim jednak pozyskał do Kotwicy genialnego trenera Jerzego Olejniczaka. Miałem incydent dwuletniej gry w Spójni Stargard, ale było to spowodowane powołaniem do wojska i odbywaniem służby w Stargardzie. Wspólnie grałem z Andrzejem Stachowiakiem, który jako pierwszy został „sprzedany” z Kotwicy do Spójni, gdzie podpisał zawodowy kontrakt. Uważam, że był to wybitnie zdolny zawodnik.

[ES] Spotkałem Was na Memoriale Marka Jabłońskiego. Powiedzcie co obecnie robicie?
[AK] Prowadzę własny biznes, jadłodajnię w Kołobrzegu, którą nazwałem „U Kwiatka”. Mam dwójkę dzieci, syna i córkę.
[JS] Nadal pływam na statkach kontenerowych w charakterze drugiego mechanika. Mam również dwójkę dzieci, syna i córkę. Syn mnie przerósł, ale niestety nie interesuje się sportem. Zgodnie z naszą umową przekazuję do publikacji zdjęcia z okresu, gdy grałem w koszykówkę w TRM-ie oraz w Kotwicy Kołobrzeg. Ci dwaj młodzieńcy siedzący w szkolnej ławce TRM-u to ja oraz „Kwiatek” 43 lata temu.

[ES] Opowiadaliście mi różne historyjki przez kilka godzin, a ja zdążyłem zapisać jedynie niektóre. Część Waszych opowieści nie nadaje się do druku, a część nie zapisałem, gdyż „pękałem” ze śmiechu. Dziękuję za przemiłe spotkanie i mam nadzieję, że przy okazji następnego Memoriału Marka Jabłońskiego zobaczę Was na parkiecie.

Napisane przez:

Zostaw komentarz

Musisz być zalogowany aby komentować.