36. Wojciech Krzewina – zapomniany działacz „Solidarności” – część I.

– Edward Stępień: W dniu 10 listopada 1982 r. w okolicach katedry miała miejsce największa w okresie stanu wojennego manifestacja patriotyczna. Jak doszło do jej zorganizowania?

– Wojciech Krzewina: Pracowałem wówczas w filii Kombinatu Budowlanego w Rościęcinie, w tzw. „Fabryce Domów” i tam przygotowywałem organizację obchodów Święta Niepodległości Polski. Moi koledzy z „Solidarności” byli wówczas na przymusowym, trzymiesięcznym szkoleniu wojskowym, które faktycznie było internowaniem. Otrzymałem też takie powołanie do wojska. Dzień przed odjazdem przyszedł do mnie sierżant milicji Jastrzębski i oddał mi skierowanie stwierdzając, że „są ode mnie gorsi”. Było dla mnie oczywistym, że powołanie ma być karą dla działaczy „Solidarności”. Organizując obchody święta nie miałem więc wsparcia w kolegach, którzy byli internowani. Nie miałem żadnych pisemnych wskazówek dotyczących organizacji obchodów Święta Niepodległości. Wszystko odbywało się według naszego pomysłu, a wiadomości przekazywaliśmy pocztą pantoflową. W fabryce razem ze mną pracował mój kolega – Dariusz Jurek, który mi najwięcej pomagał. Razem wydrukowaliśmy ulotki i rozrzuciliśmy je w mieście. Ulotki informowały, że 10 listopada z powodu święta spotykamy się na Placu Pionierów w galowych strojach i ze sztandarami. Wydrukowaliśmy kilkaset takich ulotek. W gronie przyjaciół postanowiliśmy, że jeżeli zobaczymy podejrzanych ludzi, to pojedynczo opuszczamy plac i przechodzimy pod Katedrę, gdzie mieliśmy ołtarzyk „Solidarności”, który powstał 16 grudnia w dniu zamordowania górników w kopalni „Wujek”. Był to stan wojenny, więc obawialiśmy się zatrzymań. O godzinie 1530 stawiłem się na Placu Pionierów i zauważyłem sporą grupę ludzi, ale zobaczyłem też i podejrzane osoby. Po krótkiej naradzie z kolegami postanowiliśmy pojedynczo przejść pod Katedrę. Na początku było kilka osób, ale zaczęli nadchodzić kolejni i zebrała się spora grupa, co najmniej 200 – 300 osób. Po pewnym czasie koledzy rozłożyli sztandar biało – czerwony, pojawiły się kwiaty i znicze. Ja poprowadziłem modlitwę. Kiedy zaczęliśmy śpiewać pieśni i modlić się ulice zostały otoczone wojskowymi i milicyjnymi pojazdami. Ta część uroczystości trwała około pół godziny. Później poprosiłem zebranych, aby spokojnie się rozeszli i aby nie dali milicji i ZOMO powodów do interwencji. Te kilkaset osób powoli zaczęło się rozchodzić. Ja poszedłem do domu. Wieczorem dowiedziałem się, że przed godziną 19 nastąpił atak. Ktoś mi powiedział, że jakiś pan w mundurze kolbą uderzył kobietę. Siostra zakonna zajęła się ranną do przyjazdu pogotowia. To tyle, jeżeli chodzi o samo zajście.

– Kogo Pan zauważył pod Katedrą?

Pamiętam, że był Pan Kazimierz Buczacki, już nieżyjący. Była też córka Pani Zosi Szymańskiej, która wtedy miała około 18 lat. Widziałem żonę pana Janusza Grudnika z dzieckiem. Było wielu znajomych, ale w tej chwili już nie pamiętam nazwisk. Oceniam, że zgromadziło się około 300 – 500 osób. Stali oni w pobliżu „ołtarzyka”, a także po drugiej stronie ulicy i obok Bryzy. Samochody wojskowe i milicyjne stały w dalszej odległości.

– Czy prowadzone Przez Pana modlitwy były specjalnie ułożone na tę okazję?

To były spontaniczne modlitwy mówione „z głowy”. Modliliśmy się o to, aby panowie – tam na górze opamiętali się, żeby nie było prześladowań, żeby zaczęto święcić wolną Polskę. Śpiewaliśmy „Nie rzucim ziemi”, „Boże, coś Polskę”, a także hymn. Ja byłem przy samym ołtarzyku. Nie miałem żadnego sprzętu nagłaśniającego, ale wszyscy mnie słyszeli, bo mówiłem donośnym głosem. Wszyscy również głośno śpiewali pieśni. Bezpośrednio przy nas nie było żadnego księdza. Być może był gdzieś obok.

– O której godzinie zakończyły się uroczystości z Pana udziałem?

Ja wyszedłem spod Katedry około godziny 1700. Nie widziałem więc, co się później działo, bo nie wychodziłem z domu. Dalsze zdarzenia znam tylko z różnych relacji.

– Wspominał Pan, iż pod Katedrą została pobita kobieta. Kto ją pobił i kim była pokrzywdzona?

Z tego, co mi przekazano została pobita przez milicjantów. Nie wiem, jak ta pani nazywała się, ani też gdzie mieszkała. Pobitą kobietą zaopiekowała się siostra zakrystianka, która w tym czasie był już w starszym wieku, ale nie pamiętam jej imienia. Przypuszczam, że ksiądz Słomski powinien wiedzieć, jak ta siostra zakonna się nazywała, oraz co stało się z pobitą kobietą.

– Czy słyszał Pan, aby inne osoby doznały obrażeń ciała w wyniku zajść tego dnia?

Słyszałem, że byli młodzi prowokatorzy, którzy namawiali żeby iść pod komitet i w inne miejsca. Była jakaś grupa, która zgromadziła się przy Pomniku Zaślubin z Morzem i tam słyszałem, że ich otoczono i pobito. To działo się tego samego dnia, tylko później.

– Czy były jakieś dalsze konsekwencje Pana udziału w uroczystościach pod Katedrą?
Wezwano mnie na komendę milicji. Przesłuchiwał mnie mężczyzna ubrany po cywilnemu, który zachowywał się arogancko. Straszył mnie. Powiedział, że mam mówić prawdę, bo inaczej mnie zamknie. Ten sam pan po 1989 roku chciał zakładać Komitet Obywatelski. Strasznie mnie to zdenerwowało i natychmiast poinformowałem panią Zofię Szymańską, co wiem na temat tego „działacza”. Powiedziałem, że to były esbek i wchodzi tu, aby nas rozwalić. Usunięto go później, ale w tej chwili nie pamiętam, jak się on nazywa. Przesłuchanie na milicji było w pierwszych dniach po manifestacji. Sprawę skierowano na kolegium. Na miejscu milicjant przeczytał wniosek o ukaranie.

– O co Pana oskarżono?

O stworzenie zagrożenia dla bezpieczeństwa państwa. To były bzdury. Oskarżenie dotyczyło wystąpienia przeciwko suwerenności kraju i całego układu warszawskiego. W czasie rozprawy nie mogłem się nic odezwać. I zostałem skazany.

– Kto przewodniczył składowi kolegium?

To była starsza kobieta, bodajże Lipska lub Lipińska. Było jeszcze dwóch innych członków kolegium, ale ich nazwisk w tej chwili nie pamiętam. Wszystko odbyło się bardzo szybko.

– Jaką wymierzono Panu karę?

Dostałem karę 12.000 zł grzywny. Zarabiałem wtedy 3.000 zł, a więc była to moja czteromiesięczna pensja. Miałem trochę swoich pieniędzy, a resztę pożyczyłem od bliskich i znajomych. Musiałem zapłacić całą grzywnę, gdyż inaczej poszedłbym siedzieć.

– Czy miał Pan obrońcę w postępowaniu przed kolegium?

Nikt mnie nie bronił. Nie odwołałem się od tej kary pomimo, że była ona bardzo wysoka, a ja nie czułem się winny żadnego wykroczenia.

– Czy miał Pan możliwość zapoznania się z aktami sprawy?
Nikt mi nie pozwolił przeczytać akt i nie wiem, jakie były dowody mojej winy.

– Czy odtwarzano Panu nagrania dźwiękowe bądź filmowe, czy przed kolegium zeznawali świadkowie?

Był tylko oskarżyciel z milicji. Mówili, że mają dokumenty w postaci zdjęć, ale mi ich nie pokazano i podobno te zdjęcia były jedynym dowodem w sprawie. Nie przesłuchano żadnego świadka. Nie przyznałem się do winy. Wszystko trwało bardzo krótko.

-Czy w sprawie uroczystości przed Katedrą ukarano inne osoby?

W tej sprawie przez trzy – cztery dni pod rząd wzywano na kolegium osoby, które namierzono, że były pod katedrą. Nie pamiętam, kto jeszcze był ukarany. Z tego co wiem, to na kolegium była również żona Grudnika, a Janusz Grudnik przyjechał z wojska i był jej obrońcą.

Jak dotychczas, pomimo kilku lat spędzonych w archiwach IPN nie udało mi się odnaleźć dokumentów dotyczących manifestacji patriotycznej pod kołobrzeską Katedrą w dniu 10 listopada 1982 r. Zwracam się więc do czytelników z gorącym apelem o pomoc w precyzyjnym odtworzeniu tych wydarzeń. W szczególności proszę o kontakt osoby, bądź ich bliskich, które zostały skazane przez sąd (było pięć takich osób) oraz ukaranych przez kolegium (było ich co najmniej kilkanaście). Proszę o kontakt telefoniczny pod numerem 602-460-722 codziennie w godzinach 15.00 – 17.00 lub bezpośrednio w mojej Kancelarii.

Adwokat Edward Stępień

Napisane przez:

Komentowanie zakończone.